Styl i elegancja Chrisa Botti
Koncert Chrisa Botti był jednym z ciekawszych wydarzeń koncertowych pierwszego miesiąca wakacji. Ten mieszkający na stałe w USA włoski trębacz nie tyle oczarował polską publiczność, co również potwierdził swoje nieprzeciętne umiejętności. Kilkakrotnie wzywany na bis, pokazał się od najlepszej strony.
Jeśli do tej pory ktoś lubujący się w delikatnych jazzowych brzmieniach, nie miał styczności z osobą tego znakomitego muzyka, którym jest Chris Botti, powinien czym prędzej nadrobić zaległości. Muzyka tego artysty oprócz tego, że jest w stanie zaspokoić gusta nawet tych bardzo wyrafinowanych znawców jazzu, dociera również do odbiorców, którzy w tego rodzaju sztuce szukają po prostu spokoju i chwili wytchnienia. Wydawałoby się zatem, że warszawski koncert tego przystojnego trębacza oscylował będzie wokół klimatów bliższych typowo smooth-jazzowym tematom. Jednak ku zaskoczeniu przybyłych, nie tylko to „aksamitnie delikatne” brzmienie było podstawą występu Bottiego.
Mający się odbyć w amfiteatrze Parku Sowińskiego koncert tego muzyka, w ostatniej chwili przeniesiony został do studenckiego klubu Stodoła- słynącego z koncertów o charakterze rockowym. Wydawać by się mogło, że zmiana ta, z pewnością na dobre nie wyjdzie, chociażby z uwagi na nienajlepsze nagłośnienie tego miejsca. Pomimo tego, sala już parę minut przed koncertem była pełna. Ci, co słyszeli Bottiego podczas jego zeszłorocznego koncertu w Fabryce Trzciny, wiedzieli czego mogą się spodziewać. Gdy muzyk pojawił się na scenie, burza oklasków zagłuszyła jego przywitanie. Lekko wzruszony tak hucznym przyjęciem rozpoczął koncert od solówki jednego ze znanych standardów. Płynnie wszedł w obszar smooth-jazzowej stylistyki, wprawiając publiczność w stan bliski uniesienia. Przy następnych utworach, koncert nabrał tempa. A to też za sprawą towarzyszących mu muzyków. Rewelacją tego wieczoru okazał się Mike Whitfield, którego solówki nadały całemu koncertowi podchodzącego pod jazz-rockowe frazy charakteru. Z eleganckim brzmieniem trąbki Bottiego jego gra brzmiała jak wyczyny gitarzystów z zespołów Milesa Davisa. Billy Kilson, zasiadający przy perkusji nadawał zaś całości tego charakterystycznego dla tego rodzaju muzyki groove’u. Zresztą sam Botti pozwolił sobie zauważyć, że lepszego perkusisty mieć nie może. Coś w tym na pewno jest! Każdy wykonany przez nich utwór spotykał się z niemałym aplauzem publiki. Melodie takie jak "Someone To Watch Over Me" czy "What'll I Do?" w wykonaniu Bottiego przyprawiały o ciarki na ciele. Styl jego gry to wrodzony szyk i elegancja w jednym. Oprócz tego znakomita technika nadaje całości nieprzeciętnego wyrazu. Można spokojnie stwierdzić, że artysta ten niewątpliwie zapisze się w historii muzyki z pogranicza jazzu, na bardzo wysokiej pozycji. Koncert był świetny i każdy kto był z pewnością to potwierdzi. Taki balsam dla duszy.
Kamila Czerniawska
foto: Kamila Czerniawska