15 czerwca 2006
22:53
"Eraser" solowy album Thoma Yorke
Thom Yorke to jeden z najbardziej rozpoznawalnych i dystyngowanych głosów we współczesnym rocku - co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości.
Oczywiste jest także to, że ten głos i zabarwiona egzystencjalną refleksją i melancholią interpreteacja tekstów definiuje artystyczną tożsamość Radiohead, choć przecież każdy z towarzyszących Yorke'owi muzyków wnosi coś własnego do nagrań firmowanych przez grupę. Jak Yorke dałby sobie radę się sam, bez kolegów, no może z wsparciem niezastąpionego nadwornego producenta Radiohead, Nigela Godricha, pozostawało do tej pory pytaniem retorycznym. Do tej pory, czyli do nagrania solowego albumu „The Eraser", który ukaże się 10 lipca br. Odpowiedź po przesłuchaniu płyty na postawione wcześniej pytanie brzmi: znakomicie.
„The Eraser" jako album napisany i zaprojektowany ubiegłego lata w domu, przy pomocy jakiegoś niezbyt wyszukanego instrumentu klawiszowego, a następnie nagrany w studiu w Londynie na głos, gitarę akustyczną i laptop, może być rzeczywiście - jak mówi Yorke - wyrwany z kontekstu muzyki Radiohead.
Jednak wysoka jakość skomponowanych przez wokalistę piosenek, bo jest to album raczej piosenkowy, potwierdza, że jest on nie tylko głosem, ale także mózgiem i duszą zespołu. Jednocześnie, „The Eraser", z racji swego bardziej kameralnego, by nie powiedzieć minimalistycznego, elektronicznego brzmienia, podkreśla szczególnie silnie refleksyjną naturę Yorke'a, ale również znane przecież z nagrań Radiohead zaangażowanie w żywotne sprawy tego naszego świata.
Nie tak nachalne, jak to znamy z przykładu pompatycznego i często irytującego dobrodzieja ludzkości Bono, ale przecież słyszalne, jak to było w przypadku zdecydowanie antybushowskiego albumu „Hail To The Thief" (2003). Tym razem obiektem szczególnej troski Yorke'a jest nasza zdewastowana, rabunkowo eksploatowana planeta, która reaguje na popełniany na niej gwałt grożącymi katastrofą zmianami klimatycznymi.
W utworze będącym ostrzeżeniem, „The Clock", Yorke zdaje się mówić, że zegar tyka. Wciąż jeszcze jest czas, by się opamiętać. I działać, a nie bezproduktywnie paplać, jak to czynią politycy, o tym, że coś z tym problemem trzeba by zrobić. A co do fanów Radiohead, mogą spać spokojnie.
Zespół jest w trasie i w przeddzień wydania nowego, siódmego studyjnego albumu. A zresztą, skoro gitarzysta Radiohead, Jonny Greenwood, mógł nagrać solowy album („Bodysong", 2003), dlaczego nie miałby tego zrobić Yorke? (fot. Tom Sheehan)
(Sonic Records)
Oczywiste jest także to, że ten głos i zabarwiona egzystencjalną refleksją i melancholią interpreteacja tekstów definiuje artystyczną tożsamość Radiohead, choć przecież każdy z towarzyszących Yorke'owi muzyków wnosi coś własnego do nagrań firmowanych przez grupę. Jak Yorke dałby sobie radę się sam, bez kolegów, no może z wsparciem niezastąpionego nadwornego producenta Radiohead, Nigela Godricha, pozostawało do tej pory pytaniem retorycznym. Do tej pory, czyli do nagrania solowego albumu „The Eraser", który ukaże się 10 lipca br. Odpowiedź po przesłuchaniu płyty na postawione wcześniej pytanie brzmi: znakomicie.
„The Eraser" jako album napisany i zaprojektowany ubiegłego lata w domu, przy pomocy jakiegoś niezbyt wyszukanego instrumentu klawiszowego, a następnie nagrany w studiu w Londynie na głos, gitarę akustyczną i laptop, może być rzeczywiście - jak mówi Yorke - wyrwany z kontekstu muzyki Radiohead.
Jednak wysoka jakość skomponowanych przez wokalistę piosenek, bo jest to album raczej piosenkowy, potwierdza, że jest on nie tylko głosem, ale także mózgiem i duszą zespołu. Jednocześnie, „The Eraser", z racji swego bardziej kameralnego, by nie powiedzieć minimalistycznego, elektronicznego brzmienia, podkreśla szczególnie silnie refleksyjną naturę Yorke'a, ale również znane przecież z nagrań Radiohead zaangażowanie w żywotne sprawy tego naszego świata.
Nie tak nachalne, jak to znamy z przykładu pompatycznego i często irytującego dobrodzieja ludzkości Bono, ale przecież słyszalne, jak to było w przypadku zdecydowanie antybushowskiego albumu „Hail To The Thief" (2003). Tym razem obiektem szczególnej troski Yorke'a jest nasza zdewastowana, rabunkowo eksploatowana planeta, która reaguje na popełniany na niej gwałt grożącymi katastrofą zmianami klimatycznymi.
W utworze będącym ostrzeżeniem, „The Clock", Yorke zdaje się mówić, że zegar tyka. Wciąż jeszcze jest czas, by się opamiętać. I działać, a nie bezproduktywnie paplać, jak to czynią politycy, o tym, że coś z tym problemem trzeba by zrobić. A co do fanów Radiohead, mogą spać spokojnie.
Zespół jest w trasie i w przeddzień wydania nowego, siódmego studyjnego albumu. A zresztą, skoro gitarzysta Radiohead, Jonny Greenwood, mógł nagrać solowy album („Bodysong", 2003), dlaczego nie miałby tego zrobić Yorke? (fot. Tom Sheehan)
(Sonic Records)
reklama