8 października 2019 17:25

RELACJA: Budka Suflera na Torwarze (02.10.19)

[img:8]14 grudnia 2014 r. myślałem, że w koncertowej odsłonie widzę ich po raz ostatni. Tego dnia w krakowskiej Tauron Arenie Budka Suflera dała swój ostatni biletowany koncert. Był to występ, który zamykał pożegnalną trasę koncertową zatytułowaną A po Nocy Przychodzi Dzień - tak jak wers z ich przeboju "Jest taki samotny dom", którym zazwyczaj kończyli występy. Suflerzy pożegnali się w spektakularnym stylu, bez precedensu w historii polskiej muzyki rozrywkowej. W 2014 r. dali ok. 100 koncertów, wszystkie dla licznej publiczności (m.in. na Przystanku Woodstock dla kilkusettysięcznej widowni), pokazując, że 40 lat od momentu rozpoczęcia oficjalnej działalności są nadal w imponującej formie. I choć to nie Budka, a Perfect przekonywał nas, że "trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym", to oni do tych słów idealnie się zastosowali. Czy zatem powinni wracać?

Budka Suflera to muzyczny fenomen pod wieloma względami. Jednym z nich jest fakt, że choć z Budką utożsamiany jest przede wszystkim Krzysztof Cugowski - moim zdaniem najlepszy polski wokalista wszech czasów - to znakomity ślad współpracy po sobie zostawili też dwaj inni wokaliści, którzy występowali w Budce stosunkowo krótko: Romuald Czystaw i Felicjan Andrzejczak (jeszcze krócej w zespole występował także Stanisław Wenglorz). Wykonywane przez nich utwory również przeszły do kanonu polskiej muzyki rozrywkowej. Muzycznym liderem grupy jest jednak nadzwyczaj płodny i utalentowany kompozytor, który pod względem liczby napisanych przebojów nie ma sobie równych w Polsce. Romuald Lipko, bo o nim oczywiście mowa, był głównym orędownikiem powrotu Budki. Zresztą nigdy kategorycznie nie powiedział on, że zespół już nie zagra. Tak samo nie wykluczał wznowienia działalności grupy jej trzeci (obok Cugowskiego i Lipki) filar - perkusista i menedżer formacji Tomasz Zeliszewski  (a także autor niektórych tekstów zespołu). Odmienne stanowisko prezentował zaś od początku Cugowski, który przy każdej okazji podkreślał, że Budka to zamknięty rozdział. I pozostał w tej decyzji konsekwentny. Inna sprawa, że twierdzi on, iż koledzy z Budki nie proponowali mu w ogóle wznowienia współpracy (na którą jednak i tak by się nie zgodził). Inaczej zaś twierdzą ci wspomniani koledzy... No właśnie, czy to są ciągle koledzy? Między panami Lipko a Cugowskim trwała medialna przepychanka, w której pojawiały się nawet wątki skierowania przez Cugowskiego do sądu sprawy przeciwko wykorzystywaniu wizerunku Budki, na które on, jako współzałożyciel zespołu, się nie zgadza. Lipko zaś zaczął zwracać się do dawnego przyjaciela za pośrednictwem mediów, i to per "pan". Konflikt się uspokoił, negatywne emocje wygasły w momencie, gdy Lipko publicznie poinformował o tym, że zmaga się z nowotworem. Lider Budki w ostatnich tygodniach poprzedzających trasę przeszedł prawdziwą drogę przez mękę, co oczywiście mocno wpłynęło na jego zdrowie i wygląd (wyraźnie schudł). Niektórzy mogli myśleć, że ze względu na walkę z rakiem Lipko będzie żałował decyzji o powrocie. Ja jednak uważam, że reaktywacja jego macierzystej formacji dała mu jeszcze więcej siły, motywacji i woli walki. I w takich okolicznościach Budka przygotowywała się do tegorocznej wspominkowej trasy o nieco mylącej (co wyjaśnię później) nazwie 45 Lat! Powrót do Korzeni. Pierwszy koncert dali 29 września, ponownie w Tauron Arenie. Było to w 9. rocznicę śmierci Romualda Czystawa. Drugim przystankiem na mapie była Warszawa, a konkretnie hala Torwar, w której zespół wystąpił 2 października.

[img:2]

Koncert rozpoczął się z ponadpółgodzinnym opóźnieniem. Jak dowiedzieliśmy się od prowadzącego koncert Piotra Metza (uznanego dziennikarza muzycznego, a także przyjaciela i wielkiego fana Budki), było to spowodowane fatalną pogodą (deszcz, wiatr) panującą tego dnia w Warszawie, przez którą wielu z posiadaczy biletów miało problemy z dotarciem na czas. I choć na początku takie tłumaczenie wydawało mi się karkołomne, to później, widząc, jak Torwar wypełnia się z każdą minutą upływającą od planowanej godziny rozpoczęcia koncertu (19.00), zmieniłem zdanie. Hala w stolicy Polski została wypełniona niemal w całości. W imieniu zespołu z widzami przywitał się Lipko. A później, po raz pierwszy w historii, mogłem oglądać na żywo nowego wokalistę Budki - Roberta Żarczyńskiego. I to właśnie on, zastępujący Krzysztofa Cugowskiego, wzbudzał największe kontrowersje nie tylko przy okazji warszawskiego koncertu, ale ogólnie przy okazji reaktywacji zespołu. Pomijając już fakt, że tak charakterystycznego wokalisty jak Cugowski zastąpić się po prostu nie da, to wybór Żarczyńskiego na frontmana grupy wydaje się zaskakujący. Zanim dołączył on bowiem do kapeli, był wokalistą jej cover bandu, czyli zespołu wykonującego repertuar Suflerów o wymownej nazwie Budka Band. Czy wokalista zespołu grającego utwory Budki może z powodzeniem zastąpić wokalistę oryginalnej formacji? Odpowiedź na tak postawione pytanie wydaje się oczywista, ale nie w wypadku Żarczyńskiego. Spowodowane jest to faktem, że na szczęście śpiewa on przede wszystkim utwory, które w swoim repertuarze miał Romulad Czystaw, wokalista Budki w latach 1978-1982. Jest to korzystne zarówno dla niego (unika porównań z Cugowskim), jak i dla publiczności (mamy okazję posłuchać także stosunkowo mniej znanych utworów, w tym także takich, których zespół 5 lat temu nie wykonywał koncertując z Cugowskim).
[img:3]

I na początek koncertu usłyszeliśmy właśnie trzy takie piosenki: "Rok dwóch żywiołów", "Teraz rób co chcesz" (oba z płyty "Za ostatni gorsz" z 1982 r., bardzo silnie reprezentowanej na koncercie) i wielki przebój "Nie wierz nigdy kobiecie" (szkoda, że nikt nie wpadł na pomysł, by do wykonania tego utworu zaprosić Jana Borysewicza; współzałożyciel Lady Pank skomponował, z pomocą Lipki, bowiem ten utwór, będąc w składzie Budki Suflera, z którą nagrał zresztą 3 płyty). Przyznaję, że odetchnąłem po nich z ulgą. Wprawdzie Żarczyński nie powalił mnie barwą czy siłą swego głosu, ale wykonywał piosenki bardzo poprawnie, a co dla mnie najważniejsze, z szacunkiem do oryginału. Czystaw miał charakterystyczną barwę, ale śpiewał w dość oszczędny sposób. W ten sposób do wykonań podszedł też Żarczyński, który nie raczył nas swoimi własnymi ozdobnikami czy interpretacjami. Swoim sposobem śpiewania oddał ducha tych kompozycji. Kamień spadł mi z serca. "Będzie dobrze", pomyślałem. I o ile wykonując utwory śpiewane w oryginale przez Czystawa, istotnie dobrze (na ogół) było, o tyle Żarczyński znacznie gorzej radził sobie z tymi znanymi z interpretacji wielkiego nieobecnego Krzysztofa Cugowskiego.

Ale o tym później, bo nie tylko męskimi głosami Budka przecież żyła, a właściwie to ciągle żyje. Dwie kobiety są bowiem przede wszystkim kojarzone ze współpracy z Romualdem Lipko i jego zespołem. Wprawdzie nie miały one statusu oficjalnych wokalistek grupy, ale z nią koncertowały i nagrywały płyty, kiedy to były u szczytu popularności. To Izabela Trojanowska i Urszula. W Warszawie pierwsza zaprezentowała się artystka znana w latach 80. niemal wszystkim jako Iza. Tak była też zatytułowana jej debiutancka płyta (1981 r.), nagrana wspólnie z muzykami Budki. Muzykę do wszystkich utworów napisał Lipko, zaś za słowa był odpowiedzialny Andrzej Mogielnicki - autor także wielu tekstów dla Budki, jak też i kolejnego albumu Trojanowskiej "Układy" z 1982 r. (przy okazji sesji do tego albumu powstał utwór "Mała Lady Punk", któremu zawdzięczamy w dużej mierze powstanie i nazwę zespołu Lady Pank; tekst piosenki napisał Mogielnicki, a muzykę ówczesny gitarzysta Budki Jan Borysewicz). Jednak to repertuar z debiutanckiej "Izy" wypełnił w całości występ Trojanowskiej. Usłyszeliśmy największe hity z tego albumu "Tyle samo prawd ile kłamstw", "Nic za nic", "Jestem twoim grzechem" oraz energiczne i odśpiewane (oraz odtańczone) chóralnie przez widownię "Wszystko, czego dziś chcę", bezsprzecznie jeden z najlepszych momentów koncertu. Trojanowską występującą z Budką widziałem wiele razy, ale nigdy nie zaśpiewała aż 4 kawałków. Tym występem po raz kolejny potwierdziła, że występy z zespołem to zdecydowanie najbardziej udana część jej działalności muzycznej. Mimo potencjału, jej kariera, moim zdaniem, po rozstaniu z grupą potoczyła się już znacznie gorzej. Niemniej w Warszawie byłem oczarowany jej energią sceniczną, profesjonalizmem i naturalnym luzem, który od niej bił. Ten luz udzielił się także, kiedy już zeszła ze sceny i z boku oglądała śpiewającego wówczas Felicjana Andrzejczaka. Miałem wówczas okazję chwilę z nią porozmawiać i zapytać, czy pamięta, jak 25 lat temu niechcący oblałem ją pepsi lub coca colą, w momencie kiedy podpisywała mi plakat (śmiech). A był to plakat promujący koncert z okazji XX-lecia Budki, który odbył się w ich rodzinnym Lublinie (w hali MOSiR), a w którym obok niej i Andrzejczaka Suflerów wspomogli także Urszula oraz Janusz Panasewicz i Jan Borysewicz z Lady Pank. Wspomniany występ sprzed ćwierć wieku był pierwszym, na którym byłem w życiu. Miałem wówczas 11 lat, a po wszystkim wdarłem się do garderoby i wziąłem autografy od chyba wszystkich jego uczestników. Poza Krzysztofem Cugowskim, który akurat gdzieś wyszedł. Jakże piękna i symboliczna analogia...
[img:11]

Dość wzruszeń, wróćmy do teraźniejszości. Po show Trojanowskiej na scenę wrócił Żarczyński, który bardzo dobrze zaprezentował się w kawałku "Rock'n'roll na dobry początek - oraz poprawnie w największym hicie Budki utożsamianym z Czystawem, czyli tytułowym utworem z płyty "Za ostatni grosz" (wcześniej wspomniany utwór też pochodził z tego krążka). Później przyszła pora na najważniejszą dla wielu część koncertu. Kolejnym i prawdopodobnie najbardziej oczekiwanym gościem był bowiem Felicjan Andrzejczak (wokalista zespołu w latach 1982-1983). Swój występ rozpoczął od "Czasu ołowiu" ballady poświęconej zmarłym muzykom, także Annie Jantar, która również współpracowała z Budką (w Warszawie utwór dedykowany był jednak Czystawowi), by następnie zaśpiewać "Noc komety" (w studyjnej wersji tego utworu słyszymy Urszulę; szkoda, że nie pojawiła się ona przy tej okazji na scenie). Wszyscy, ze mną na czele, czekali jednak przede wszystkim, aż ze sceny popłyną pierwsze dźwięki "Jolka, Jolka pamiętasz", jak zwykle cudownie i emocjonalnie zaśpiewanej przez Andrzejczaka jego "zachrypniętym", 'cierpiącym" głosem. Wokalista tradycyjnie wczuwał się w wyśpiewywane słowa tak mocno, jakby traktowały o nim samym, a nie o ich autorze Marku Dutkiewiczu. Utworowi na telebimie towarzyszyły fragmenty ze wspomnianego na początku koncertu z Przystanku Woodstock, na którym zespół zagrał przede wszystkim cały repertuar z debiutanckiej i przełomowej dla polskiej muzyki rockowej płyty "Cień wielkiej góry" (1975 r.) - pokazując zaskoczonej, młodej publiczności swoje iście rockowe oblicze - uzupełniony kilka innymi utworami, w tym wyśpiewaną przez potężny, około półmilionowy tłum właśnie "Jolką, Jolką".
[img:4]

Po tym, absolutnie jednym z największych przebojów w historii polskiej muzyki rozrywkowej niezwykle trudne zadanie stanęło przed Żarczyńskim. Pierwszy utwór, który zaprezentował on po powrocie na scenę, nie był chyba zatem dobrany przypadkowo i świadczy o dystansie muzyków do faktu, że wybór nowego wokalisty wywołał wiele kontrowersji. Zaśpiewał bowiem kawałek "Kto zrobił mi ten żart" - kolejnego przedstawiciela albumu "Za ostatni grosz". Nie tylko w tym utworze, ale wielokrotnie podczas koncertu wydawało się, jakby Żarczyński ciągle zadawał sobie to pytanie. Mało tego! Śpiewając ten, znany z interpretacji Czystawa utwór posunął się nawet dalej i spoglądając w kierunku Lipki powiedział: "Ja wiem kto". Za ten "żart" chyba jednak w większym stopniu odpowiedzialni są perkusista Tomasz Zeliszewski oraz basista Mieczysław Jurecki (z zespołem związany w latach 1982-1983, 1986-1987, 1992-2003, koncertujący gościnnie w 2014 oraz na stałe obecnie). Oni to bowiem wypatrzyli Żarczyńskiego podczas 2. edycji Sufler Rock Festiwal (Piekary Śląskie, 2016 r.), a więc imprezy, na której różne zespoły prezentowały repertuar Budki. Wspomniani panowie byli wówczas w jury. To, czy śpiew Żarczyńskiego pasuje do zespołu, jakkolwiek banalnie to zabrzmi, jest kwestią gustu. Inna sprawa to jak czuje się on na scenie. A póki co czuje się raczej mało pewnie. Przez większość koncertu sprawiał wrażenie nieco wystraszonego, jakby "ubogiego krewnego" muzyków, którzy przecież byli (są?) jego wielkimi idolami i o dołączeniu do których mógł do niedawna tylko marzyć. A teraz jest jednym z nich. Żarczyński często trzymał się z dala od mikrofonu i rzadko kiedy się uśmiechał. Jego próby nawiązania kontaktu z publicznością były sporadyczne i niestety często sprowadzały się do banalnych zawołań (np. zachęcających do wspólnego klaskania), które chyba nie pasują do zespołu z taką renomą jak Budka.

[img:5]

Obawiałem się, jak nowy członek zespołu poradzi sobie z utworami, które do tej pory śpiewał Cugowski. Te obawy okazały się słuszne, bo pierwsze zaśpiewane przez Żarczyńskiego piosenki z tej grupy, wykonane częściowo akustycznie ballady "Nowa Wieża Babel" i "Martwe morze" zabrzmiały blado na tle oryginałów. Zabrakło w nich autentyczności i odpowiedniego zaangażowania emocjonalnego, z których przecież słyną. Lepiej wypadły o wiele bardziej dynamiczne klasyczne kawałki: "Twoje radio", a zwłaszcza nieśmiertelne "Takie tango", w którym nowy wokalista czuł się pewniej. Może dlatego, że Krzysztof Cugowski nie lubił tego ostatniego utworu, który dla samych muzyków Budki był niespodziewanie największym hitem i lokomotywą napędową dla płyty "Nic nie boli, tak jak życie" (1997 r.). Dzięki przebojowi album sprzedał się do tej pory w grubo ponad milionowym nakładzie, na trwałe tym samym zapisując się w historii polskiej fonografii.
[img:6]

Moim zdaniem żaden inny polski kompozytor tak dobrze nie "rozumiał" kobiet jak Romuald Lipko. Ale sam powiedział mi w 2018 r. (na potrzeby wywiadu dla magazynu "Twoja Muza") na temat współpracy z paniami, które także wystąpiły w Warszawie z Budką: "Miałem stworzyć piosenki opisujące te artystki. A one oczywiście pomagały mi swoim głosem. Co powodowało, że kompozytor szedł za taką linią myślenia i takim czuciem. Ich głos wzbudzał we mnie pewne refleksje, skojarzenia. Starałem się też, pisząc dla nich, wczuć w potencjalne myślenie ich fanów". O wielkości tej współpracy mogła nas po raz kolejny przekonać Urszula, występująca po wielu latach z zespołem, który był trampoliną do jej kariery. Piosenkarka bowiem zdominowała kolejną część koncertu. O ile Trojanowska podejmując współpracę z Budką miała prezentować drapieżne i dynamiczne oblicze polskiego (pop) rocka, to już Urszula, która z muzykami Budka nagrała 4 płyty, miała uosabiać pewną lekkość, delikatność, zwiewność. Ale także luz, co trafnie przypomniał Piotr Metz, poprzedzający swoją konferansjerką pojawienie się artystki na scenie. Po takiej zapowiedzi musiał oczywiście zostać wykonany utwór o tytule będącym protoplastą dla terminu "chillout". I owszem, usłyszeliśmy "Luz-blues, w niebie same dziury" zaśpiewany z odpowiednim feelingiem. Niemniej był on poprzedzony znakomicie, czysto i rytmicznie odśpiewaną przez Urszulę "Podwórkową kalkomanią". Następnie mogliśmy delektować się także dosłownie hipnotyzującą "Totalną hipnozą". Wreszcie usłyszeliśmy dwa największe przeboje sygnowane szyldem Urszula & Budka Suflera, czyli oczywiście "Malinowego króla" oraz "Dmuchawce, latawce, wiatr". Ten pierwszy (mój ulubiony z jej repertuaru) niestety wypadł gorzej niż mógł i powinien, a to za sprawą zwolnionej względem wersji studyjnej aranżacji (nie pomogła mu nawet "malinowa" wizualizacja). A "Dmuchawce..." tradycyjnie sprawiły, że ludzie słuchali ich rozmarzeni, wzruszeni i melancholijni. Był to, obok "Wszystko, czego dziś chcę" a zwłaszcza "Jolki, Jolki..." bez wątpienia jeden z najważniejszych momentów koncertu, który publiczność, poza powodującym ciarki na plecach śpiewem, uhonorowała także zapaleniem przeróżnych świateł w postaci przede wszystkim telefonów komórkowych.
[img:7]

Urszula miała najwięcej czasu ze wszystkich zaproszonych gości i wykorzystała go znakomicie. Podczas swego występu kilkukrotnie dziękowała muzykom Budki, zwłaszcza Lipce. Wdała się też w zabawny dialog z Jureckim na temat kondycji fizycznej muzyków, której "zasapana" (jak sama przyznała) wokalistka zazdrościła im.

Po jej występie na scenę powrócił Żarczyński, który kolejną część koncertu rozpoczął utworem, od którego Budka z czasów Cugowskiego na ogół rozpoczynała swoje koncerty. "Sen o dolinie", bo o nim oczywiście mowa, to utwór z 1974 r. (cover "Ain't No Sunshine" Billa Withersa z 1971 r.), który już na zawsze będzie uważany za punkt zwrotny i pierwszy przebój w karierze Suflerów, który pozwolił im ruszyć na podbój muzycznego rynku. W wykonaniu Żarczyńskiego wypadał nienaturalnie, głównie dlatego, że wokalista starał się nie tylko naśladować charakterystyczną manierę śpiewu "Cuga", ale także jego mimiczne grymasy, a nawet ruch ciała. Z drugiej jednak strony czy można się dziwić wokaliście, który "angaż" do Budki dostał właśnie dlatego, że Budkę udawał... I tu dochodzimy do swoistego paradoksu, bowiem ocena nowego wokalisty nigdy nie będzie jednoznaczna, a Żarczyński decydując się na tę współpracę, postawił siebie w niezwykle trudnej sytuacji. Wyszedł z niej jednak obronną ręką głównie dzięki kompozycjom pisanym dla Czystawa. Te, które miał w repertuarze Cugowski, wychodziły mu gorzej. Jest jednak jeden utwór, który był śpiewany przez obu tych wokalistów. Mam na myśli "Memu miastu na do widzenia", które podpasowało też Żarczyńskiemu. Jego interpretacja była jednak zbliżona bardziej do stonowanej wersji Czystawa niż hardrockowej Cugowskiego. Całkiem zgrabnie wyszło też nowemu soliście "Ratujmy co się da" (w którym to wyjątkowo pozwolił sobie na pewną dozę własnej interpretacji i wokalnych ozdobników) oraz "Bal wszystkich świętych", podczas którego na publiczność spadł deszcz złotego konfetti (podobnie jak wcześniej przy okazji śpiewanego przez Trojanowską "Wszystko, czego dziś chcę"). Zanim jednak usłyszeliśmy tytułowy utwór płyty z 2000 r. Żarczyński udowodnił nam, że wokalistą jest naprawdę sprawnym, a najlepiej czuje się w repertuarze napisanym dla niego. Zaśpiewał bowiem coraz bardziej popularny kawałek "Gdyby jutra nie było" - jedyny jak na razie nagrany w nowym składzie, mogący być potencjalnym zwiastunem nowej studyjnej płyty. W wersji live słyszałem go po raz pierwszy i oceniam wysoko.

Zasadniczą część koncertu zakończyło trochę dziwaczne, bo ograniczające się tylko do refrenu wykonanie utworu "Jest taki samotny dom". To, że Żarczyńskiemu nie powierzono śpiewania zwrotek może być czytelnym symbolem, że Lipko i spółka mają świadomość, iż drugim Cugowskim to on nigdy nie będzie. Ale to samo można napisać o każdym innym, który byłby na jego miejscu. Wersy "A po nocy przychodzi dzień" były śpiewane też przez obecnych na scenie Trojanowską, Urszulę i Andrzejczaka, którzy zostali jeszcze na bis w postaci "Piątego biegu", zaśpiewanego wspólnie przez wszystkich solistów tego wieczora. Klasyczni muzycy Budki oraz ich goście byli nie tylko w tym numerze, ale przez cały koncert wspomagani przez nowych gitarzystów zespołu: Dariusza Bafeltowskiego i Piotra Bogutyna. Zespół wspierał także drugi klawiszowiec Piotr Kominek. Wszystkich muzyków na koniec przedstawił bohater wieczoru, nie tylko ze względu na muzyczne zasługi i umiejętności, Romuald Lipko. Przez cały koncert jednak ani on, ani żaden inny z artystów, ani Piotr Metz, który pełnił role łącznika między poszczególnymi częściami koncertu, nie wymienił jednego nazwiska: Krzysztof Cugowski.
[img:1]

Wrażenie mógł robić przekrój wiekowy publiczności, która była na koncercie. Dominowali oczywiście ludzie w wieku "40+", ale było także sporo młodzieży, a nawet dzieci. Z drugiej strony nie może to dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że Budka działa już od ponad 4 dekad. Na takim koncercie musiało się zatem spotkać kilka pokoleń fanów ich twórczości. Wszyscy, bez względu na wiek, bawili się jednak entuzjastycznie, choć ci zgromadzeni na płycie byli o wiele bardziej aktywni od nieco niemrawej publiczności zgromadzonej na trybunach.

Zgodnie ze słowami Urszuli, mogła też imponować forma muzyków. Za zestawem perkusyjnym jak za najlepszych lat szalał Zeliszewski, który tradycyjnie raczył nas także swoimi charakterystycznymi grymasami twarzy oddającymi jego pełen ekspresji styl gry. Scenicznym luzem i zabawą imponował zaś Mieczysław "Mechanik" Jurecki, który jako jedyny z muzyków wyraźnie wygłupiał się na scenie. Nie przeszkodziło mu to jednak w jak zwykle wybornej grze na basie (a także kontrabasie elektrycznym przy okazji "Takiego tanga"). Co oczywiste, o wiele spokojniej na tle swoich kolegów zachowywał się Lipko. Jednak klawiszowe tło, które wyczarowywał swoim palcami, było jak zawsze spoiwem wszystkich części zróżnicowanego koncertu. Nowi gitarzyści Budki, Kominek (który, w przeszłości był już muzykiem Budki, a został dokooptowany do składu prawdopodobnie dlatego, by wspomóc Lipkę), a przede wszystkim Żarczyński do swoich obowiązków podeszli z pokorą i szacunkiem do starszych kolegów, dzięki którym mogą przeżyć swoją muzyczną przygodę życia. Zespołowi przez cały koncert towarzyszył także element, który jest istotny w ich twórczości, zwłaszcza koncertowej. Mam na myśli damski chórek stworzony przez Ewę Szlachcic i Martę Świątek-Staniendę. Co ciekawe to dla tej drugiej pani Lipko napisał muzykę do utworu "World Is Mine", który zaśpiewała w polskich eliminacjach do zeszłorocznej Eurowizji.
[img:9]

Koncertowi towarzyszyły różne wizualizacje na telebimie, prezentującym głównie archiwalne zdjęcia zespołu z różnych etapów kariery zespołu. I te różne etapy były prezentowane także muzycznie. Ale najmniej ten pierwszy, a więc lata 70. A to właśnie utwory Budki z tamtej dekady - do których muzykę współkomponował także Cugowski - cechowały się wirtuozerią wykonawczą, złożoną formą, długością, rozbudowaniem i wyrafinowaniem charakterystycznymi dla rocka progresywnego, czy nawet symfonicznego. Ich konstrukcja, różnorodność, zmienność schematów, ale jednocześnie tematyczna spójność sprawiły, iż określano je czasem mianem suit rockowych. Takich utworów, z "Cieniem wielkiej góry" na czele, zabrakło. Każdy może sobie po swojemu odpowiedzieć dlaczego. Dlatego trudno mi zgodzić się z nazwą trasy Powrót do Korzeni. A poza tym, to czy można "wracać do korzeni" bez rdzennego wokalisty, który jest utożsamiany zarówno z początkiem, jak i z największymi sukcesami zespołu?

Niemniej jednak comeback należy ocenić wysoko. Romuald Lipko ma prawo zarządzać swoją macierzystą formacją po swojemu. Instrumentalnie zarówno on, jak i Zeliszewski oraz Jurecki nic nie stracili na swojej wielkości. Trojanowska, Urszula i Andrzejczak wokalnie także prezentowali się wybornie. Nie należy też zapominać, iż Żarczyński jest nowym członkiem Budki - zespołu, który w tym roku obchodzi swoje 45-lecie. Nowym, śpiewa zatem nie swój repertuar. To zadania trudne dla każdego, nawet najlepszego wokalisty. Ale swoim głosem ma przede wszystkim wspomóc legendę rocka, dla wielu (w tym dla mnie) najlepszy polski zespół wszech czasów, który w Warszawie reprezentowali ludzie mający ogromny wkład w jego twórczość! Bez obecności Żarczyńskiego byłoby to niemożliwe. A weźmy pod uwagę, że to był ich dopiero drugi wspólny koncert. Z każdym kolejnym powinno być coraz lepiej. Panowie będą się docierać. Dajmy więc szansę tej odsłonie Budki. Ja daję. 
[img:10]

Tekst i zdjęcia: Michał Bigoraj
Autor dziękuje p. Joannie Proboli z agencji TopKoncert za możliwość udziału w koncercie, Ewie Sokolskiej za towarzystwo podczas niego oraz Dariuszowi "Qbikowi" Kubikowi za "obróbkę techniczną" większości zdjęć wykorzystanych w relacji.

reklama
Copyright © INFOMUSIC 2017
Szanowny Czytelniku
 
 
Aby dalej móc dostarczać Ci coraz lepsze materiały redakcyjne i udostępniać Ci coraz lepsze usługi, potrzebujemy zgody na lepsze dopasowanie treści marketingowych do Twojego zachowania. Poufność danych jest dla INFOMUSIC.PL niezwykle ważna i chcemy, aby każdy użytkownik portalu wiedział, w jaki sposób je przetwarzamy. Dlatego sporządziliśmy Politykę prywatności, która opisuje sposób ochrony i przetwarzania Twoich danych osobowych. 
 
 
25 maja 2018 roku zaczęło obowiązywać Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (określane jako "RODO", "ORODO", "GDPR" lub "Ogólne Rozporządzenie o Ochronie Danych"). W związku z tym chcielibyśmy poinformować Cię o przetwarzaniu Twoich danych oraz zasadach, na jakich będzie się to odbywało po dniu 25 maja 2018 roku. Poniżej znajdziesz podstawowe informacje na ten temat.
 
Kto jest administratorem Twoich danych osobowych?
 
Administratorem, czyli podmiotem decydującym o tym, jak będą wykorzystywane Twoje dane osobowe, jest INFOMUSIC. Rejestr firm: INFOMUSIC z siedzibą w Gdańsku przy ul. Zielona 20/14  80-746 Gdańsk, Nr ewidencyjny: 112588, Numer VAT: NIP PL 584 2259505, REGON 192 886 210.  Szczegółowe informacje dotyczące administratorów znajdują się w naszej Polityce prywatności 
 
 
Jakie dane są przetwarzane ?
 
Chodzi o dane osobowe, które są zbierane w ramach korzystania przez Ciebie z naszych usług, w tym stron internetowych, serwisów i innych funkcjonalności udostępnianych przez INFOMUSIC,w tym zapisywanych w plikach cookies, które są instalowane na naszych stronach przez nas oraz naszych Zaufanych Partnerów.
 
Jakie są podstawy prawne przetwarzania Twoich danych osobowych?
Podstawą prawną przetwarzania Twoich danych osobowych w celu świadczenia usług, w tym dopasowywania ich do Twoich zainteresowań, analizowania ich i doskonalania oraz zapewniania ich bezpieczeństwa jest niezbędność do wykonania umów o ich świadczenie. Taką podstawą prawną dla pomiarów statystycznych i marketingu własnego administratorów jest tzw. uzasadniony interes administratora. 
 
Komu udostepniamy Twoje dane osobowe?
 
Twoje dane mogą być udostępniane w ramach grupy portali INFOMUSIC.PL. Zgodnie z obowiązującym prawem Twoje dane możemy przekazywać podmiotom przetwarzającym je na nasze zlecenie, np. agencjom marketingowym, podwykonawcom naszych usług oraz podmiotom uprawnionym do uzyskania danych na podstawie obowiązującego prawa np. sądom lub organom ścigania – oczywiście tylko gdy wystąpią z żądaniem w oparciu o stosowną podstawę prawną. 
 
Pełna treść w polityce prywatności
 
Gdzie przechowujemy Twoje dane?
Zebrane dane osobowe przechowujemy na terenie Europejskiego Obszaru Gospodarczego („EOG”), ale mogą one być także przesyłane do kraju spoza tego obszaru i tam przetwarzane. 

 
Jakie masz prawa?
 
Prawo dostępu do danych:  
W każdej chwili masz prawo zażądać informacji o tym, które Twoje dane osobowe przechowujemy. Aby to zrobić, skontaktuj się z INFOMUSIC.PL– otrzymasz te informacje pocztą e-mail. 
 
Prawo do poprawiania danych: 
Masz prawo zażądać poprawienia swoich danych osobowych, jeśli są one niepoprawne, a także do uzupełnienia niekompletnych danych.  Jeśli masz konto w INFOMUSIC.PL lub konto portalach grupy INFOMUSIC.PL, możesz edytować swoje dane osobowe na stronie swojego konta. 
 
Szczegółowe informacje dotyczące Twoich praw znajdują się w Polityce prywatności 
 
Dlatego też proszę naciśnij przycisk „ZGADZAM SIĘ, PRZEJDŹ DO SERWISU" lub klikając na symbol "X" w górnym rogu tego oka, jeżeli zgadzasz się na przetwarzanie Twoich danych osobowych zbieranych w ramach korzystania przez ze mnie z Usług  INFOMUSIC, w tym ze stron internetowych, serwisów i innych funkcjonalności, udostępnianych zarówno w wersji "desktop", jak i "mobile", w tym także zbieranych w tzw. plikach cookies przez nas i naszych Zaufanych Partnerów, w celach marketingowych (w tym na ich analizowanie i profilowanie w celach marketingowych). Wyrażenie zgody jest dobrowolne i możesz ją w dowolnym momencie wycofać.
 
Pełny regulamin i Polityka prywatności znajduje sie pod poniższym linkiem. Prosimy o zapoznanie się z dokumentem. https://www.infomusic.pl/page/rodo 
 
Zgadzam się, przejdź do serwisu Nie teraz