Chcesz głośniej, to kręć w prawo - czy mastering jest potrzebny?
Wielu melomanom mastering kojarzy się z dużą głośnością nagrań, przesadną kompresją i innymi destrukcyjnymi działaniami którym na jakimś etapie został poddany materiał muzyczny. Niektórzy inżynierowie masteringu, wytwórnie fonograficzne, jak i sami artyści pogubili się trochę na wojence której cel strategiczny wyznacza pytanie: „kto głośniej zabrzmi w stacji radiowej”.
Materiał ten powstał jako komentarz do często ostatnio cytowanej i omawianej na forach internetowych publikacji Bartka Chacińskiego. Artykuł ukazał się na łamach POLITYKI w 2011 roku, ale odnosimy wrażenie, że dopiero teraz dotarło do nas jego prawdziwe przesłanie i sens. Osoby które chciałyby dotrzeć do źródła znajdą link poniżej.
CD MA PRZYSZOŚĆ (Polityka, 13 grudnia 2011)
Kogo obwiniać za taki stan rzeczy? Kto odpowiedzialny jest za loudness war?
Winnych jest wielu - takie niestety czasy. Ma być głośno, ma się wyróżniać, ma być zauważone. Szkoda tylko że nie treść muzyki jej niuanse brzmienie, smaczki zagrań a ściana skompresowanego dźwięku, z wyśrubowanym do granic przesteru poziomem. Wracając do meritum zagadnienia czy mastering jest potrzebny?
Odpowiem krótko: TAK. I nie chodzi mi absolutnie o działania opisane powyżej, ale o zabiegi mające na celu poprawę brzmienia, uwydatnienie niuansów materiału - taki delikatny make up całości albumu.
Kilka tygodni temu pracowałem ze znanym polskim zespołem rockowym. Materiał fajny, spójnie wymyślony, zagrany, ogólnie bardzo dobrze zrealizowany album.
- Czego oczekujecie? - zapytałem
- Ma być głośno i z kopem ! - padła odpowiedź
OK, nasz klient-nasz Pan. Zrobiłem „głośno i z kopem”. Byli szczęśliwi jak dzieci, które dostały wymarzoną zabawkę. Następnie powtórzyłem proces po swojemu i zaprosiłem zespół do studia. Odtworzyłem dwa materiały jeden po drugim. Po wysłuchaniu obu zapadła cisza.
- Który lepszy? - zapytałem.
- Ostatni - odpowiedzieli zgodnie.
- Dlaczego?
- Jest głośno jest z kopem, ale jest selektywnie, ten twój jest lepszy, ten chcemy na płytę.
Zabrali pliki, pożegnaliśmy się i poszli. Mija 45 minut i dzwoni telefon
- Bemol, ten materiał u nas w domu gra ciszej niż u Ciebie, co jest?
Na takie pytanie odpowiadam pytaniem: A pamiętacie do czego we wzmacniaczu służy potencjometr głośności? Zgadnijcie, który materiał został ostatecznie wytłoczony? Dodam tylko, że na okładce umieścili napis:
- „Chcesz głośniej? - Kręć w prawo! „
Wracając do płyty analogowej: To nośnik który od masteringu wymaga pokory i zdroworozsądkowego podejścia do technologii oraz ciągle powtarzającego się pytania. Winyl nie wybacza przesadnych kompresji i przesadzonych głośności. Winyl, pomimo swoich ograniczeń i nietrwałości - śmiem twierdzić jest nośnikiem szlachetnym. Z winylem nie pójdziesz na loudness war... . To arystokrata, niech kręci się na gramofonowym talerzu i rozmarza nasze zmysły...a jeśli chcesz głośniej, to kręć w prawo!
Jak w takim razie odróżnić płyty dobrze i źle zmasterowane?
No tu się robi trudniej. Albo trzeba się znać - wówczas przyrost wiedzy w tym zakresie jest wprost proporcjonalny do sumy czasu spędzonego przy głośnikach oraz przesiedzianego przy komputerze lub mieć zaufanych znajomych, którzy doradzą.
Nie ma też żelaznej reguły, która mówiłaby że im starsze nagrania tym lepsze. Często bowiem zdrza się, że wersja remaster przewyższa oryginał, ale często też, tworzone z chęci zysku wersje winylowe, nie powinny wogóle opuścić tłoczni. Wyraźną tendencją natomiast jest relacja cen starszych wydań w stosunku nowych i płyt starych ogólnie. Te drugie osiągają czasami pułapy równie nierozsądne jak sprzęt klasy hi-end służący do ich odtwarzania. Ta ogólnoświatowa tendencja ma jeszcze kilka innych bardzo ciekawych wymiarów: po pierwsze trzeba bardzo ostrożnie traktować wszelkie opracowania statystyczne. Cokolwiek one mówią, to pokazują pewną tendencję, a przytaczane liczby dotyczą regionów takich jak USA. Tam rynek ma nieco inny wymiar niż na starym kontynencie. Oto przykład: Pod koniec 2015 ukazał się album Adele pt 25. Został on sprzedany w liczbie 7,44 milionów egzemplarzy co stanowi nieomal 6,5% wszystkich sprzedanych nowych albumów. Drugi na liście jest czarny krążek Taylor Swift - 1989, trzecie, czwarte i piąte miejsce zajmują kolejno klasyczne tytuły: Dark Side of the Moon, Abbey Road oraz Kind of Blue. Artystów nie wymieniamy.
Po wtóre jest druga strona medalu: rynek winyli równoważy elektronika ze swoim najnowszym, choć nie młodym już dzieckiem - streamingiem. Sprzedaż nowych wydawnictw spada, wolumen plików pnie się w górę, rosną także obroty w winyli. Wszystko to tworzy nieznośną frustrację wśród artystów, który jeszcze, (bądź już) nie wiedzą czy udostępniać swoje albumy w sieci (Adele), organizować koncerty czy tłoczyć płyty winylowe i sprzedawać je w komplecie z gramofonami (QUEEN-REGA).
Nakłada się na to ludzkie zaniedbanie od ktorego zaczęliśmy niniejszy materiał: Większa część współczesnych inżynierów-masteringowców nie ma wiedzy na temat tego jak przygotować materiał na płytę winylową, ceny analogowych peryferiów studyjnych potrafią osiągać ceny tak wysokie, że pozwolić sobie na nie mogą jedynie nieliczni. A używanie noczesnego, cyfrowego sprzętu ma sens, ale nie w domenie wyłącznie analogowej. W tej sytuacji - licząc na to że ciemny lud to kupi - zadowalamy się, czasami nieświadomie, miernotą.
Zostawmy jednak coraz bardziej liczne wznowienia historycznych nagrań i przyjrzyjmy się kilku propozycjom polskiego rynku wydawniczego. Płyta, której okładkę widać z lewej strony spokojnie nazwać można winylowym nieporozumieniem dekady. Muzyka sama w sobie broni się doskonale. Spotkanie tych dwoje artystów - gdyby nie ich konflikty na płaszczyźnie dochodów - mogłoby ciszyć nasze uszy nowymi kompozycjami jeszcze przez wiele lat, ale ponieważ nic nie zapowiada kolejnych artystycznych uniesień, odgrzano kotleta, zatrudniając studenta, ktory praktyki kulinarne odpracował w "kebabie na rogu" - szkoda.
Po drugiej stronie jakościowej barykady widzimy okładkę, która w prosty i czytelny sposób nawiązuje do tytułu wydawnictwa. To stare drzewo wydaje się być cenniejsze niż całe złoto i srebro z najbardziej audiofilskich wydań płyt CD. Analogowy, podwójny album zespołu TLOVE "Old Is Gold" jest dowodem na to, że w XXI wieku można wyprodukować z niezwykłą starannością płytę, która doskonale sprawdza się jako przeciwwaga dla świata w wersji cyfrowej.
Paweł "BEMOL" Ładniak - urodzony w "złotych latach" socjalizmu-początek siódmej dekady XXw. Reżyser dźwięku, producent radiowy, dziennikarz muzyczny. Kolekcjoner płyt analogowych uzależniony od dobrego brzmienia, poszukiwacz równowagi pomiędzy cyfrowym a analogowym dźwiękiem. Maniak soulu, jazzu i funku w jego najlepszych vinylowych wydaniach. Na co dzień związany z Atomic Acivity Studios LTD w którym zamienia cyfrowe brzmienia na analogowe krążki, lub zaklina w kilometry taśmy magnetofonowej. Od lat walczy z audiovoodoo, oręduje za wprowadzeniem robót w kamieniołomach dla wszelkiej maści marketingowych audio-kłamczuszków. Prywatnie mąż, tata i właściciel psa Jogurta. Od 18 lat każdego dnia przekonuje się o nieskończenie wysokim "Wife acceptance factor" swojej żony:). Zagorzały przeciwnik pomysłu przeniesienia stolicy do Krakowa.