PATHOS INPOL EAR
Osoby, które śledzą rynek audio zdają sobie sprawę z tego, że kupienie dobrego, słuchawkowego wzmacniacza nie jest łatwym zadaniem. Mając do dyspozycji kwotę kilkunastu tysięcy złotych, wybieramy zaledwie pomiędzy kilkoma, dostępnymi na rynku urządzeniami.
Czy to ułatwia, czy utrudnia podjęcie decyzji? Z jednej strony łatwiej wybrać spośród kilku urządzeń, a co jeśli żadne z nich nie spełnia naszych oczekiwań? W końcu chcemy wydać dość sporą kwotę, więc nasze oczekiwania urosły wprost proporcjonalnie do jej wielkości.
Używanie słuchawek było jeszcze niedawno czymś nieomal wstydliwym. Zakładało się je na głowę, żeby w domu nie krzyczeli, że muzyka gra zbyt głośno. Nie myślano wówczas o nich jak o sposobie na codzienne słuchanie. Minęło jednak kilka lat i przeżywamy obecnie, związaną z telefonami komórkowymi, rewolucję. Wraz z nią słuchawki zadomowiły się w naszych salonach. Zaraz po tym pojawiło się zapotrzebowanie na coraz lepsze wzmacniacze słuchawkowe, a one same dojrzały do samodzielnego życia.
Można zaryzykować tezę, że zalet takiego grania jest tak samo wiele jak firm produkujących słuchawki. W kwestii sporów o najlepszy dźwięk, audiofile dzielą się na dwa zwalczające się obozy: jedna grupa nazywa słuchawki realizacyjnym wzorcem prawdy o nagraniach. Druga, nie ustąpi nawet o długość słuchawkowego kabla, broniąc istoty naturalnego brzmienia głośników, które ponoć coraz bardziej zbliżają się do ideału. Jak zwykle i jedni i drudzy mają nieco racji. Doskonałe słuchawki podłączone do dobrego słuchawkowego wzmacniacza potrafią zawstydzić niejedne drogie i referencyjne zestawy. Dziś zapraszamy do przeczytania recenzji jednego z takich urządzeń - oto PATHOS InPol Ear.
- R E C E N Z J A -
Pierwsze wrażenie jest zbieżne z tym bardziej ogólnym: PATHOS nie męczy zmysłów. Nie jest to częste, albowiem słuchawki generalnie uznaję za swego rodzaju ostateczność i fanaberię. Jeśli szukam w nagraniach (dosłownie w nich) detali, których nie oddają kolumny, decyduję się na jakieś krytyczne, słuchawkowe odsłuchy. Tak więc uogólniając można napisać, że PATHOS nie męczy. Nie uruchamia także potrzeby poszukiwania w nagraniach detali, nie zmusza słuchu do wyłapywania realizacyjnych drobiazgów, tylko pozwala się nimi cieszyć.
Istotą muzyki jest ona sama jako całość. Nie chodzi tu o sprawność, jaką wykazał się siedzący za szybą w studio, realizator. Tak więc skrzypiąca stopa w "Since i’ve Been Loving You" jest naturalnym składnikiem gry perkusisty. Każdy kto kiedykolwiek był w małym klubie na kameralnym koncercie, być może ją słyszał - nienasmarowany pedał po prostu skrzypi: jest roku 1968, John Bonham jako 20-latek, nagrywając pierwszy album Led Zeppelin, nie zastanawiał się nad tym, że na początku XXI będzie nas to "podniecać".