THE BEATLES vs. VOICE
W przeddzień, a dokładniej w przednoc oficjalnej premiery na nowo zmiksowanego albumu grupy The Beatles pt. „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” firma Voice zorganizowała w radiowej Trójce prawdziwie Audiofilskie Święto, przez wielkie „A” i wielkie „Ś”...
|
|
Na przedpremierowy odsłuch ekipa z Voice przywiozła do Warszawy iście królewski zestaw „zabawek”. Zanim jednak dotarliśmy do podwieczorku, jakim była możliwość zakupu nowej edycji albumu (już w sekundę po północy), na publiczność czekało kilka niespodzianek:
Mistrz ceremonii Milan Veber przeprowadza ostateczną higienę stylusa przez opuszczeniem go na płytę rarytas
- japońskie, czerwone tłoczenie albumu z 1967 roku.
Po pierwsze, w sali im. Agnieszki Osieckiej, na zaproszonych gości czekał wybitny sprzęt:
- Gramofon analogowy Pro-Ject 2Xperience SB Sgt Pepper
- Przedwzmacniacz gramofonowy Pro-Ject Phono Box RS + Power Box RS Phono
- Kolumny głośnikowe Audio Physic Avantera III
- Końcówka mocy Primare A60
- Przedwzmacniacz liniowy Primare Pre60
- Okablowanie Cardas Audio
Po drugie, premierowo (w Polsce) wystawione zostały na widok publiczny cztery Beatelsowskie gramofony firmy Pro-Ject. Limitowane edycje, przepięknie zdobione wątkami graficznymi nawiązującymi do zespołu, w tym dwa modele bezpośrednio do Sierżanta. Premierą było również pojawienie się kolumn Audio Physic Avantera III, no i sam album Sierżanta Pieprza.
Po trzecie, został zaprezentowany film dostępny w najbardziej ekskluzywnym, sześciopłytowym wydaniu reedycji, a opowiadający historię powstania albumu ustami George’a Martina i samych muzyków: „Making of Sgt. Pepper” z 1992 roku.
Po czwarte, p. Piotr Metz, znany w kraju i zagranicą jako jeden z największych fanów grupy z Liverpoolu, odtworzył stronę „A” albumu z oryginalnego japońskiego wydania z 1967 roku! Krążek ten tłoczony na czerwonym „winylu” powszechnie uważany jest za najlepiej brzmiące wydanie ever.
Bez wahania powiem, że ten punkt programu rzeczywiście był doświadczeniem iście magicznym, np. gitara basowa Paula McCartneya nigdy jeszcze nie zagrała tak… cudownie, czysto, sprężyście, kontrolowanie, rytmicznie itd.. Źródła tego sukcesu warto upatrywać po równo między: wybitnym tłoczeniem i nie ustępującym mu gramofonem 2Xperience SB Sgt. Pepper (wyprodukowany bodajże w ilości jedynie 1.000 szt.).
Po piąte, jako danie główne odtworzony został cały album w nowej wersji z plików 96/24. Prezentacja warszawska była pod tym względem podobna do światowej premiery, jaka się odbyła w Londynie. Tam też Giles Martin zagrał z plików, tyle, że z laptopa, uzasadniając swą decyzję w oczywisty sposób - pliki wysokiej rozdzielczości są najbliższe studyjnemu oryginałowi.
Po szóste, jako post scriptum do albumu wysłuchaliśmy kilku nagrań z płyty CD ilustrującej ból tworzenia albumu. Owe dwie dodatkowe CD są czymś w rodzaju bootlega z unikalnym materiałem studyjnym i w studyjnej jakości.
Milan Veber: (odpowiadając na pytanie o źródła swojej miłości do Trójki) Ja jestem Czechem i od dziecka słuchałem Trójki, bo w czeskim radio to tylko była Vondrackova i Gott. W kuchni do dziś mam lampowe radio ustawione na Trójkę... bo u nas nadal Vondrackova.
Pomiędzy poszczególnymi atrakcjami wieczoru swoją narrację muzyczno-sprzętową snuli: Piotr Metz - szef muzyczny Trójki, na zmianę z Milanem Veberem - właścicielem, prezesem, melomanem z firmy Voice.
Piotr Metz: (jedna z wielu anegdot opowiedzianych tego wieczora) Jest rok 2006. Wywiad w Abbey Road z Georgem Martinem. W którymś momencie on próbuje poprawić mikrofon, ja też próbuję i kiedy nasze dłonie się zderzają, on patrzy mi głęboko w oczy i mówi: „Nie bój się, ja już nagrywałem dźwięk”.
Kończymy wywiad, wyłączyłem już mikrofon, a on dodaje: „Przesłuchałem jeszcze raz te wszystkie taśmy… to był bardzo dobry zespół” - podsumował Martin.
Żeby zrozumieć o co całe to zamieszanie potrzebne są trzy elementy:
- należy uświadomić sobie, że mówimy o jednej z najważniejszych, jeżeli nie najważniejszym wydawnictwie płytowym wszechczasów (piszę to pozostawiając uchyloną furtkę dla słuchających „inaczej” - wiadomo o czym mowa).
- należy posłuchać oryginalnej wersji stereofonicznej, która powstała dosłownie na kolanie. Stało się tak ponieważ w 1967 roku standardem, w którym myślano, i w jakim miksowano płyt było mono. Stereofonia była podówczas dziwolągiem dla bogaczy.
- należy posłuchać na nowo zmiksowanego albumu przez syna nieżyjącego już George’a Martina - Gilesa Martina, który dokonał niemal niemożliwego - album brzmi jakby został nagrany w zeszłym tygodniu, a nie 50 lat temu.
Dla szczęśliwych nabywców, zasłużony podwieczorek przeciągną się zapewne do nadranka. Prywatnie dodam, że PATRIOTYCZNYM OBOWIĄZKIEM każdego audiofila jest nabycie bodaj jednej płyty w życiu, w Trójkowym sklepiku Walendzik.
Gdyby ktoś zapytał, a po co tyle fatygi? Odpowiedź wydaje się dość „prosta”. Ci wszyscy ludzie zaangażowani w realizację tego magicznego wieczoru zrobili to: po części z miłości do Beatlesów, po części z miłości do audiofilizmu, po części z miłości do Trójki i po prostu dlatego że im się chciało, mimo że nie musieli… a że poza okazji Beatlesi wydali nowy album to po prostu szczęśliwy zbieg okoliczności.
Dziękujemy Panowie, to był niezapomniany wieczór.