Piotr Piszczatowski o "Targowisku Instrumentów" w Warszawie
Zupełnym przypadkiem natrafiłem na informację o Targowisku Instrumentów, które jest częścią festiwalu Wszystkie Mazurki Świata. Udało mi się tam dotrzeć prawie w ostatniej chwili! Zarówno sama wyprawa na targowisko, jak i zakup pierwszego Tank/Happy Drum'a u jednego z twórców, mocno zmieniły moje życie.
Ponieważ ciężko było o dobre sample na hali targowej bądź na stoiskach przy jej wejściu, zacząłem porywać twórców instrumentów w miejsce, gdzie mogliśmy pograć i na spokojnie porozmawiać. Na sam koniec Targowiska udało mi się również porwać jego twórcę.
Poniżej rozmowa z twórcą Targowiska Instrumentów i zarazem jednym z organizatorów festiwalu Wszystkie Mazurki Świata - Piotrem Piszczatowskim.
Piotr Piszczatowski
Jak to się wszystko zaczęło?
Piotr Piszczatowski: Gdy w 2010 roku tworzyliśmy Festiwal Wszystkie Mazurki Świata mieliśmy poczucie, że w pewnym sensie startujemy od zera. To zaskakujące, bo z jednej strony byliśmy przecież po kilkunastu latach nauki muzyki wiejskiej. Czasu pełnego przygód, spotkań i chciałoby się powiedzieć rodzinnych więzi z fantastycznymi wiejskimi muzykantami. Po długiej drodze niezbędnej do tego, aby muzyka tradycyjna była dla nas bliska, żywa, nie plastikowa, nie folklorystyczna, aby była dla nas tak naturalna, jak oddech, jak język, w którym rozmawiamy. A mieliśmy niebywałe szczęście, bo w latach dziewięćdziesiątych spotkaliśmy resztkę bardzo bogatego świata. Czerpaliśmy z ludzi, którzy ten świat w sobie nosili, a oni czerpali z nas: młodość, uwagę i przyjaźń.
Ale po kilkunastu latach mieliśmy poczucie, że znaleźliśmy się w getcie fascynatów - w zamkniętym środowisku. A przecież nie o to nam chodziło, żeby te skarby mieć tylko dla siebie. Marzyło nam się, żeby muzyka tradycyjna złapała “drugi oddech”.
W tym samym czasie pojechaliśmy do Bretanii, gdzie byliśmy na "Fest Noz", całonocnym graniu, gdzie kolejka 20 kapel przez całą noc rżnęła do tańca, tradycyjną muzykę bretańską i to na fantastycznym poziomie. Co najważniejsze, miejscowych było ze dwa tysiące, wszyscy doskonale tańczyli i kupowali bilety, dzięki czemu impreza odbywała się bez żadnych dotacji, bez żadnych przebrań w "folklory". Czuliśmy, że dla nich to jest centrum świata.
Chcieliśmy w Polsce stwarzać podobne sytuacje, w których rdzenna muzyka w najnormalniejszy sposób będzie dostępna - tak jak tango, disco czy jazz. Będzie “aktualna”. Chcieliśmy mieć rozrastające się społeczności zarówno we wsiach, jak i w miastach, w których ludzie przy tej muzyce zakochują się w sobie, no bo to od wieków temu służyło, żeby się ludzie zakochiwali, żeby się przyjaźnili, żeby była muzyka do pogrzebu, do narodzin, do tańca i do “latania do nieba”. W związku z tym powstał festiwal, który jest bogaty i wielobarwny. Na który przychodzą tysiące ludzi i z widzów błyskawicznie stają się uczestnikami. Dzieje się tak dzięki życiodajnemu związkowi tańca, śpiewu i muzyki instrumentalnej. Kluczowa jest dla nas rola warsztatów umożliwiających każdemu rozpoczęcie przygody z elementami tego systemu. Ich popularność jest niebywała, dlatego z roku na rok musimy zwiększać ich ilość.
Aby móc praktykować tą muzykę, potrzeba instrumentów, np.: bębnów, skrzypiec, cymbałów, dud, lir korbowych, harmonii trzyrzędowych itd. Muzyka od zawsze była zrośnięta z konkretnymi instrumentami o konkretnym brzmieniu czy technice gry. Niestety nie było ich od kogo kupić, bo byliśmy wtedy przekonani, że jest tylko parę osób w podeszłym wieku, które ledwo ciągną tę tradycję.
Gdy zadzwoniłem w 2010 roku do muzeum w Szydłowcu (wtedy to jeszcze była poprzednia dyrekcja, jakaś fatalna) i powiedziałem: "Czy mógłbym dostać aktualną listę twórców instrumentów", to mi pani zakłopotana powiedziała: "Aha, aha, ale my jesteśmy tylko muzeum". Za 10 minut oddzwoniła i powiedziała: "Proszę Pana, niestety wszyscy twórcy instrumentów z naszej listy już umarli". Bzdura. No ale to znaczy, że wszyscy czasem żyjemy w jakiejś bzdurze. To znaczy, że mamy coś obok, Ty i ja - i po prostu się nie widzimy. Na tym to jest poziomie. Nie widzimy zapasów, które mamy, a one są bliziutko. Tym bardziej chciałem dołączyć do Festiwalu to targowisko, aczkolwiek wszyscy mi odradzali. Koledzy opowiadali mi doświadczenie sprzed około 15 lat - na letni Tabor Domu Tańca przyjechało parę osób, prawie nic nie sprzedało, więc po co mieli przyjechać za rok? Smuta.
W związku z tym potrzebna była kombinacja dynamicznego festiwalu, który zaprasza tłum fascynatów i tych twórców. Na pierwszą edycję przyjechało 30-stu i właściwie co roku mamy po 10, 20 więcej wystawców. W tym roku jest ich ponad 100. To fantastyczny wynik. To są bardzo różni ludzie, i ze wsi i z miasta, ludzie zajmujący się instrumentami dawnymi, tradycyjnymi, popularnymi, ale też co ważne autorskimi, wręcz futurystycznymi. Prędzej czy później trafią tutaj też gitary elektryczne, ale zapewne nie te z masowej produkcji.
Niebawem materiał o twórcy takich gitar, jak ta powyżej.
Miałem przyjemność spotkać dzisiaj twórcę nowoczesnej liry korbowej, która posiada kilka mikrofonów oraz wyjście audio.
Tak, z tym że moją fascynacją jest muzyka archaiczna, więc to nie jest mój główny "focus". Jednak widać, że jest mnóstwo ludzi, którzy potrzebują takiej przestrzeni, takiego różnobarwnego spotkania. Takiego miejsca, gdzie "ta zupa się będzie gotować". Cieszy mnie to niezmiernie.
Tak jak dzisiaj sobie siedzieliśmy na murku to myśleliśmy, że taki klimat mógłby tu być codziennie. Chodzisz sobie po parku, tu ktoś gra na ławce, tam obok stoi ekipa i gra. Dalej ktoś tłumaczy działanie jakiś instrumentów. Coś pięknego.
...A jakie to jest normalne… To znaczy nie jest normalne w dzisiejszych czasach, tylko że taka obecność muzyki jest wymarzoną normalnością. Cudowną normalnością.
Niestety dla współczesnego "Kowalskiego" normalność to żebrzący ludzie w środkach komunikacji miejskiej, którzy bardzo rzadko potrafią grać na swoim instrumencie...
Najważniejsza rzecz, jaką mam do powiedzenia, to jest pytanie zagadka - Czym to zjawisko będzie za 10 lat, jeżeli w ciągu 6 lat startując od zera udało się nam zrobić tak świetnie owocujące zdarzenie…?
Może znajdzie się tu 1000 ludzi, którzy będą tworzyć instrumenty na najwyższym poziomie, będą mieć publikę, będą potrzebni, będą tworzyć coraz lepsze dzieła z każdego gatunku. Będą wymieniać się wiedzą, sekretami... Uczniowie będą mieć Mistrzów a Mistrzowie Uczniów. Po prostu normalne, dynamiczne społeczeństwo, które ma korzysta ze swoich zasobów kulturowych. Takie marzenia.
Czemu tylko raz do roku?
Dlatego, że my robimy "Mazurki" w tak olbrzymiej skali tylko raz do roku. Mamy też jesienną edycję Festiwalu, ale to ciut skromniejsze zdarzenie. Mniejsze targowisko jest jeszcze na krakowskich "Rozstajach" - gdzie zazwyczaj pomagam w zebraniu ekipy wystawców oraz na festiwalu muzyki ludowej w Kazimierzu Dolnym (tam działa Remek - Mazur Hanaj z pomocą Kasi Zedel z prężnie już działającego Muzeum Instrumentów Ludowych w Szydłowcu.) Ale jak najbardziej jesteśmy otwarci na nowe propozycje i one do mnie przychodzą.
Co ważne twórców instrumentów można poznać dzięki stworzonej przeze mnie stronie www.targowiskoinstrumentow.pl, więcej o Festiwalu Wszystkie Mazurki Świata można przeczytać na www.festivalmazurki.pl, a przy okazji zapraszam na www.januszprusinowskikompania.pl - stronę zespołu w którym gram, dowodzonego przez głównego twórcę “Wszystkich Mazurków Świata” - Janusza Prusinowskiego.
Dla pokazania klimatu, jaki towarzyszył naszemu wywiadowi i oczywiście ogólnie całemu Targowisku, zamieszczam poniżej fragment nagrany wysłużonym rejestratorem Zoom H4N.