CAMPFIRE: COMET
Autor: Paweł Szachno • 5 listopada 2018Campfire to stosunkowo młoda firma z USA, która zdobyła serca fanów fenomenalnym modelem Andromeda. Jest to w moim odczuciu niedościgniony wzór słuchawek dokanałowych w okolicach 5.000 zł. Tym razem jednak Campfire przygotował mocne uderzenie na zupełnie innym pułapie. Comet to najtańsze słuchawki w ofercie Jankesów.
Można by powiedzieć, że Comet to taki Orion V2, tu również mamy do czynienia z jednym przetwornikiem armaturowym, ale Campfire chwali się gdzie tylko może, ile pracy włożył w odpowiednią akustykę konstrukcji (technologia ta skrywa się pod nazwą T.A.E.C.). Na papierze wygląda to pięknie – słuchawki mają wyciągać maksimum jakości z jednej armatury, oraz bas nigdy dotąd niespotykanym w podobnych konstrukcjach.
A jak wyszło? Przekonajmy się.
Wrażenia z rozpakowywania najnowszego produktu Campfire… są równie fantastyczne, jak z rozpakowywania znacznie droższych modeli. Pudełko oraz jego zawartość wciąż biją na głowę sporą część konkurencji. Opakowanie jest małe i świetnie przemyślane. Bez fajerwerków, ale za to schludnie i funkcjonalnie. Wewnątrz, czeka na nas wręcz fenomenalny, wykonany ze skóry syntetycznej futerał, który w środku pokryty jest szarym „barankiem”.
Baranek rządzi, jest milusi niczym przytulanka i dba o czystość powierzchni lustrzanych
Użytkownik otrzymuje bardzo duży wybór nakładek – od pianek, przez standardowe silikonowe po znane i lubiane SpinFits. To wszystko oczywiście w wielu rozmiarach, więc
z pewnością do każdego ucha coś się uda idealnie dopasować. Co więcej, dostajemy przypinkę z logo Campfire Audio. Możemy ją przyczepić do torby lub dżinsowej kurtki i nosić z dumą, bowiem właśnie trafiliśmy do elitarnego grona Campfajerowców.
Koszt produkcji takiego kompleciku zapewne nie przekracza 10 centów,
dlaczego więc inni producenci oszczędzają na czymś co prawie nie kosztuje, a robi tak dobre wrażenie?
Wszystko to razem tworzy wzorowy przykład tego, co wraz ze słuchawkami klient dostać powinien i do czego powinni dążyć i inni producenci. Recenzowane przeze mnie niedawno Astell&Kern Billie Jean wypadają w kwestii wyposażenia bardzo, bardzo blado w porównaniu z nowymi Comet’ami.
CZYTAJ> Recenzja Astell&Kern Billie Jean
Same słuchawki robią równie fantastyczne wrażenie. Bardzo ładne, metalowe korpusy wykonane są wzorowo, cieszą oko, jednocześnie oferując bardzo dużą wytrzymałość na uszkodzenia mechaniczne. Comety wyposażone są w odpinany kabel z wtyczkami MMCX. Niestety, nie zdecydowano się tutaj na konstrukcję „over the ear”, która moim zdaniem jest znacznie wygodniejsza i praktyczniejsza od standardowego, prostego kabelka.
Same słuchawki robią równie fantastyczne wrażenie. Bardzo ładne, metalowe korpusy wykonane są wzorowo, cieszą oko, jednocześnie oferując bardzo dużą wytrzymałość na uszkodzenia mechaniczne. Comety wyposażone są w odpinany kabel z berylowo-miedzianymi gniazdami MMCX (mogą się swobodnie obracać bez ryzyka ukręcenia przewodu, a gniazda są bardziej odporne na ścieranie od mosiężnych). Niestety, nie zdecydowano się tutaj na konstrukcję „over the ear”, która moim zdaniem jest znacznie wygodniejsza i praktyczniejsza od standardowego, prostego kabelka.
Głos odrębny red. naczelnego – po 2 tygodniach codziennego używania, mam dokładnie odmienne odczucie – metalowe obudowy ze stali nierdzewnej są niewielkie ale ciężkie, dzięki czemu wyjątkowo wygodnie się z nich korzysta właśnie dlatego, że kabel jest prosty i nie trzeba go zawijać za uszami.
Przewód to czarna plecionka, wyposażona w pilot z mikrofonem. Wtyczka jack 3,5 mm jest tak zaprojektowana, aby była kompatybilna z większością futerałów do smartfonów lub DAP. Niestety, jeden szczegół jest totalnie nieprzemyślany. Campfire zamontowało na kablu suwak, z którego zawsze korzystam, poprawiając ergonomię oraz ograniczając możliwość wypadnięcia słuchawek z uszu. Problem jednak w tym, że suwak ten znajduje się pod pilotem, przez co jest ograniczany, całkowicie tracąc swoją funkcjonalność i sens istnienia. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego zdecydowano się na takie rozwiązanie, bowiem nie spełnia ono swojej podstawowej funkcji.
Głos odrębny red. naczelnego – rzeczywiście suwak jest dość „oryginalnie” zamontowany, ale dzięki temu zyskuje nowe zastosowanie (i o zapewne chodziło) – zamiast napinać przewody pod brodą (osobiście tego nie lubię) i równocześnie wyciągać przetworniki z uszu (wszak tu kabelki idą prosto w dół), można ów suwak wykorzystać by zacieśnić przewody np. wokół guzika, a to zmniejsza „dyndającą” masę i ułatwia bezwzrokowe lokalizowanie pilota – czyli poprawia komfort użytkowania.
Comety wyglądają obłędnie, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę ich cenę. Dodajmy do tego świetne wyposażenie dodatkowe oraz dbałość o szczegóły i dostajemy prawdopodobnie najlepiej zrobione słuchawki poniżej 1.000 zł w historii. Brawo.
Brzmienie
Przy odsłuchach, spodziewałem się dźwięku typowego dla jednoarmaturowych słuchawek, czyli mocno zaakcentowanej średnicy oraz ograniczonych skrajów pasma (spoiler) - nic z tych rzeczy.
Bas jest zaakcentowany, mięsisty i soczysty. Wprawdzie nie dominuje, ale też i nie spada na drugi plan. Przy większości utworów jego ilość odbierałem jako fajnie zbalansowaną – bez przesady w żadną stronę. Faktura jest dostateczna, Comety w kategoriach bezwzględnych nie są wybitnie różnicującymi słuchawkami i to trzeba powiedzieć sobie wprost. Rozdzielczość oraz kontrola pasma również jest zadowalająca. Gitary basowe oraz kontrabas brzmią naturalnie i miękko, mają dobrą barwę oraz wigor. Bardzo dobra dynamika wywołuje uśmiech na twarzy, a brak nadmiernej ilości szczegółów powoduje, że Comet można słuchać i długo i często.
Średnica prezentuje się nienachalnie i neutralnie. Stanowi dobre uzupełnienie całego pasma, nie grając jednak pierwszych skrzypiec. Większość słuchawek z jednym przetwornikiem armaturowym kładzie duży nacisk właśnie na ten zakres, eksponując go ponad resztę pasm. Comet, dzięki zastosowaniu unikalnego sposobu wentylacji drivera oraz na nowo zaprojektowanej komory akustycznej oferują dźwięk bardziej rozciągnięty na obu skrajach. Powoduje to lekkie cofnięcie średnicy względem wcześniejszych modeli tego producenta.
Dzięki temu powstał obusieczny topór. Z jednej strony są to najszerzej barwowo grające, jednoprzetwornikowe armatury w tym obszarze rynku, lecz z drugiej strony w tym wszystkim zgubiły odrobinę tej magii na średnicy.
Słuchawki mogą się swobodnie obracać, więc nie grozi nam rozkręcenie skrętki,
ani naprężenia od kabla gdyż ten się układa zależnie od sytuacji
Wyżej jest ciekawie, ponieważ góra oferuje bardzo dobre rozciągnięcie i sporo światła. Odbywa się to bez rozjaśnienia lub przerysowania. Na niedobór wysokich tonów nikt nie powinien narzekać. Barwa jest neutralna, faktura różnorodna, a kontrola nad dźwiękiem zdumiewa. Talerzom przydałoby się odrobinę więcej blasku, oraz agresywności, lecz jego brak uzupełnia tylko całość, która jest wybitnie nie męcząca i muzykalna.
Comet nie są i nie miały być w założeniach demonami dokładności, szybkości i transparentności. Zamiast tego, zaprojektowane zostały do tego, aby oferować odsłuch przyjemny i relaksujący, a to panom z Portland udało się wyjątkowo dobrze.
Scena to kontinuum tego, jakie wnioski zostały wyciągnięte wcześniej. Holografia stoi na dobrym poziomie, przestrzeń jest stosunkowo niewielka, lecz dobra stereofonia oraz spokojna prezentacja pomaga zanurzyć się w muzyce.
W zestawie dodatkowo dwa woreczki, żeby nie nosić słuchawek
i zapasowych tipsów luzem w kieszeni czy torebce
Podsumowanie
Firmie Campfire udało się stworzyć słuchawki, które spełniają wszystko, czego można od nich wymagać. Produkt o fantastycznym wykonaniu, wybitnym wyposażeniu oraz dźwięku, który nie udaje studyjnej, analitycznej prezentacji. Zamiast tego, służą one do komfortowego i niezobowiązującego odsłuchu dla melomana, który ceni sobie minimalizm oraz uniwersalność.
Nie są to dokanałówki, które zachwycą przy pierwszym lub setnym odsłuchu, natomiast ich charakter i rozciągnięcie pasma pozwoli na długie i przyjemne obcowanie z muzyką.
Głos odrębny red. naczelnego – podpisuję się pod wszystkim co kolega napisał, acz pozwolę sobie nieco inaczej spojrzeć na temat – aktualnie na biurku przede mną leżą cztery modele dokanałówek, a w ostatnim czasie najczęściej łapałem właśnie za produkt Campfire, co najmniej z dwóch powodów: te niewielkie korpusy wyjątkowo wygodnie pasują mi do uszu (czego na przykład nie mógłbym powiedzieć o wzmiankowanych już słuchawkach Astell’a), oraz ten ich nienachalny charakter brzmienia jest miłą odmianą i ukojeniem od innych, bardziej agresywnych słuchawek, które często zachowują się jak bolidy Formuły 1 – dysponują wybitnymi osiągami, ale żeby człowiek chciał takim pojechać na wakacje… no, niekoniecznie, natomiast samochód rodzinny do szpanowania się nie nadaje, ale w codziennym użytkowaniu jest po prostu niezastąpiony. Comet mają w sobie to "rodzinne" coś.
Cechy techniczne:
- Typ: zbalansowany pełnozakresowy pojedynczy przetwornik armaturowy
- Korpus: Stal nierdzewna + Tuned Acoustic Expansion Chamber (T.A.E.C.)
- SPL: 97 dB @ 1K THD: <1%
- Impedancja: 48 Ω
- Pasmo: 20 - 20.000 Hz
- Przewody: Odłączalne z berylowo miedzianymi wtykami MMCX
Sprzęt użyty podczas testów:
- DAP: Pioneer XDP-100R, Fiio X5iii, Fiio X7ii, Samsung Galaxy S8+
- Wzmacniacz: Fezz Audio Omega Lupi, Aune B1
- Słuchawki do porównania: Campfire Andromeda, Fiio FH5, A&K Billie Jean, KZ ZS6
Plusy dodatnie
|
Plusy ujemne
|