Część I - Łukasz Fikus i LampizatOr na polskim rynku
Chciałbym zapytać, na początek, o sprawy związane ze sprzedażą sprzętu w Polsce, z nowym pomysłem na to, jak firma LampizatOr będzie funkcjonować w naszym kraju. Skąd taka decyzja i jeżeli możemy trochę powiedzieć o historii, to bardzo fajnie, bo myślę sobie, że nie jest Pan anonimową osobą, ale dla wielu osób może być to nowa informacja.
Łukasz: Tematyką audio zajmowałem się, można powiedzieć, całe życie. Już od szkoły podstawowej bawiłem się w lutowanie i przerabianie sprzętu i budowanie głośników, z tym że nigdy – przynajmniej w czasach naszych komunistycznych – to nie mogło być sposobem na życie. Przynajmniej tak mi się zdawało i kiedy byłem już dorosły i miałem tak zwaną normalną pracę, a te rzeczy robiłem wieczorami.
I przyszła do mnie kiedyś taka konstatacja, że jako szef dużej firmy, jako prezes, przyjmowałem bardzo dużo ludzi do pracy. Zawsze z przykrością patrzyłem na starszych ludzi po 40-tce czy 50-tce, którzy wyglądali żałośnie, wręcz błagając o pracę, tłumacząc mi, że już nikt ich nie chce przyjąć, bo są za starzy.
Wówczas zobaczyłem siebie w tej roli, że kiedyś ja będę chodził i szukał pracy, będę za stary na cokolwiek – czując się nadal młodo jako 50-latek. I zrozumiałem, że jeżeli nie chcę być wyrzucony przez jakąś dużą firmę, to muszę iść na swoje. Stąd też zrozumiałem, że muszę to zrobić... im wcześniej, tym lepiej. Im się jest młodszym tym lepiej, bo trzeba mieć dużo siły, żeby to zrobić, trzeba mieć siły, żeby niedosypiać, niedojadać i walczyć z przeciwnościami prowadzenia własnej firmy. No i po prostu zwolniłem się z pracy.
Byłem na tyle przewidujący, że wiedziałem, że jeśli robi się własną działalność, to trzeba strasznie kochać to, co się robi, dlatego, że to jest praca tak ciężka, że nie można tego wykonać, jeśli się tego nie kocha. Można chodzić na etacie do pracy, której się nienawidzi i traktować ją jako maszynkę do zarabiania na chleb, ale nie da się tego robić 20 godzin na dobę, 7 dni w tygodniu, bez świąt, bez urlopów, bez weekendów. Prędzej, czy później przyjdzie załamanie.
No i dobrze zrobiłem, dlatego, że na drodze w tej własnej działalności, trudności były tak wielkie, że nie wyobrażam sobie w ogóle, jak tego dokonałem, że się nie załamałem, nie poddałem, nie zbankrutowałem i nie strzeliłem sobie w łeb. I dobrze się stało, lubię to, co robię i jestem w stanie jeszcze dużo przetrwać. Poza tym w końcu wypłynąłem na jakieś spokojniejsze wody.
A ile to było lat temu?
Łukasz: To było dokładnie 5.5 roku temu. Wydaje mi się, że popełniłem mało błędów i wydaje mi się też, że wiatry miałem sprzyjające i nie zachorowałem, nikt mnie nie okradł, nic się nie stało strasznego po drodze. Ale i tak było przerażająco ciężko.
Pracując u poprzedniego pracodawcy to była branża audio?
Łukasz:Nie, zupełnie nie. 5.5 roku temu - załóżmy 6 - kiedy zaczął ten pomysł we mnie dojrzewać - bo to nie było tak, że decyzję podjąłem z dnia na dzień - tylko on się kluł, kluł, kluł i nagle: dobra, zakładamy firmę.
No ale możemy robić różne rzeczy: możemy wodę gazowaną sprowadzać z Żywca, możemy produkować gramofony, możemy zajmować się ostrzeniem noży. Skąd pomysł na lampy?
Łukasz: Od dziecka mnie fascynowały. Byłem także pod dużym wpływem pana Jewgienija - mojego nauczyciela techniki lampowej, który był Rosjaninem z paszportem ukraińskim. On przez wiele lat miał ze mną kontakt, powiedzmy comiesięczny, pokazując mi różne swoje wynalazki. Bo Jewgienij był wynalazcą, konstruktorem całkowicie samorodnym i genialnym. Obcując z jego wynalazkami, miałem wrażenie, że to jest lepsze, niż wszystko inne, co w życiu słyszałem i chciałem po prostu robić to, co on.
No i on poduczył mnie trochę. Potem zmarł i zostawił mnie z tą wiedzą na tyle dużą, żeby coś próbować i na tyle małą, żeby nie wiedzieć, dokąd się zmierza. I musiałem się całej reszty nauczyć sam i teraz, patrząc wstecz to bardzo doceniam, bo mam wszystkie jego projekty. On zrobił ze trzydzieści projektów, wszystkie mam zmagazynowane i wiem, że był absolutnie ponadczasowym, przewidującym wszystko z góry, intuicyjnie wyczuwającym geniuszem. Miał zawsze rację, jak się z nim sprzeczałem. Miał rację po prostu i śmiał się i mówił:
„nie, na tranzystorach się takich rzeczy nie robi, ani na układach scalonych.
To się robi na lampach - po naszemu to się robi”.
No i tak mi zostało. Dla klienteli, do której uderzałem, czyli zachodnich majsterkowiczów z kręgu tzw. DIY, ta lampowa technika była bardzo egzotyczna i trudna. Łatwiej było zostać guru u tych, co nic nie umieją z lamp (miłośnicy techniki tranzystorowej, w której ja z kolei się czuję słabo). Także lampy były wyborem naturalnym.
Jak jest z wejściem na polski rynek. Jak Pan sobie to wyobraża i czego możemy oczekiwać?
Łukasz: Polski rynek dla nas jest zupełną nowością. My musimy się nauczyć jak go ugryźć. Dlatego, że od początku firma była nastawiona na to, że sprzedaje na cały świat. Nie chodziło nam ani o eksport, ani o żaden konkretny kraj. Chodziło nam o to, że rynek polski jest za mały, żeby utrzymać firmę. To jest największy błąd wszystkich innych polskich firm, że najpierw chcą zrobić to w swojej wsi, później w województwie, później w całym kraju. A potem być może pomyślą o eksporcie. I zanim oni dojdą do eksportu, to są bankrutami, bo jest za późno.
Więc my zaczęliśmy od tyłu, czyli od całego świata. Jednym językiem, jedną stroną internetową, jedną instrukcją obsługi obsługujemy cały świat, Staramy się zmusić ludzi, żeby mówili po angielsku. Jeśli nastawimy się na jakiś konkretny rynek, to musimy się nim zająć z osobna. Poza tym, zajęcie się rynkiem oznacza nakłady. To są bardzo konkretne inwestycje, to są koszty, to są ludzie, to są czynsze, to jest reklama, marketing, reklamacje itd. Więc najpierw robi się to dla rynków dużych. Jak już się ma jakąś w miarę satysfakcjonującą sytuację na rynkach dużych, można zająć się rynkami mniejszymi.
My Polski w niczym nie wyróżnialiśmy.
Nasz kraj jest 20-stym po względem wielkości rynkiem na świecie. Jeżeli sprzedawalibyśmy świeże truskawki, to bardzo ważne jest być blisko producenta - to znaczy być tutaj, lokalnie w Tarczynie. Jeżeli sprzedajemy DAC-ki to fakt, że jesteśmy z Polski, że mówimy po polsku, fakt że jesteśmy z polskiej szkoły, że oglądaliśmy w dzieciństwie Bolka i Lolka nic absolutnie nam nie daje. To jest raczej obciążenie. Dlatego, że Polak zawsze jak był młody to chciał mieć wszystko z Pewexu, a jak wydoroślał, to chciał sobie wszystko przywieźć z zagranicy. I rzeczy polskie kojarzą mu się z czymś czego on nie chce. Inna sprawa, że polski producent kojarzy mu się z kimś kogo można zamęczać. Np. przychodzić dwa razy w tygodniu i mówić, że ma się trochę wycofaną średnicę a wolelibyśmy bardziej alikwoty omszałe, być może bas mniej workowaty a bardziej punktowy.
I temu nie ma końca. I bardzo trudno jest zakończyć transakcję. Transakcja musi gdzieś mieć swój początek i koniec. Inaczej staje się ona nieekonomiczna. Bardzo miło jest przywitać gości, bardzo miło jest się spotkać z klientem, bardzo miło jest go wysłuchać i pomóc raz czy dwa, ale po 20-stym razie ma się ochotę rzucić ręcznik i odwołać zabawę. A klient z Polski takiej ochoty nie ma, ponieważ on lubi wymieniać kondensatory. Przepraszam tych, którzy zobaczyli się w lustrze w tej wypowiedzi, ale pewien dystans od klienta również jest pomocny, bo doba ma tylko 24 godziny i my musimy czasami coś wyprodukować, a nie tylko zajmować się spełnianiem zachcianek. Brzmi to bardzo brutalnie, ale takie są reguły gry.
Musimy pracować, żeby zapłacić czynsz, ZUS i podatek. Polski rynek, on niewątpliwie istnieje, gdzieś jest jakiś polski rynek, ale gdzie - trudno powiedzieć. Mamy wrażenie, że nasze rzeczy się Polakom podobają. Tzn. jak oni się już przemogą, że to jest od jakiegoś Polaka, że to jest nie szpanerskie, że on tym nie zaimponuje kolegom, że jego koledzy nie będą mu zazdrościć wspaniałej marki, o której czytali w dzieciństwie w Stereophile. To jak on już się przekona i zacznie słuchać, to on jest bardzo zadowolony. Z czasem docenia też to, że ma 5 lat gwarancji, ma możliwość upgrade’owania, ma możliwość kontaktu z projektantem, ma możliwość wpływania na to co kupuje, więc to się Polakom zaczęło bardzo podobać. I widzimy duże zadowolenie u tych, którzy kupili coś u nas.
To zadowolenie nie przekłada się na dobrą opinię na forach, ale tutaj musimy spuścić zasłonę na to co się tam dzieje. Nasze audiofilskie fora to jakiś rodzaj sportu narodowego. Na polskich forach jest łatwiej krytykować niż chwalić. I ja się z tym pogodziłem i z tym nie walczę.
Czy sprzęt LampizatOr-a będzie dostępny w sklepach?
Łukasz: Nie, w sklepach on nigdy nie będzie, ponieważ my produkujemy tylko na zamówienie. I to się nigdy nie zmieni. Nigdy tego sprzętu nie będzie ani u nas, ani nigdzie indziej na półce. Szczególnie, że sklep nie wnosi żadnej wartości dodanej. Dlatego, że sklep w niczym nie przybliża klienta do decyzji zakupu. Według mnie klient jest jeszcze bardziej zagubiony w sklepie niż nie mając tego sklepu. Dlatego, że w sklepie wpływ na decyzję o zakupie ma sprzedawca. Sprzedawca ma jakiś wzmacniacz, o którym nie wiem jaki jest, jakiś pokój odsłuchowy klienta. I ten klient przepłaca, utrzymując sklep, a nie dostaje niczego w zamian. Dostaje jakąś tam demonstrację, która wcale nie musi się u niego w mieszkaniu sprawdzić.
Dlatego moja filozofia jest taka – jeżeli ktoś chce mieć jakiekolwiek pojęcie o tym co kupuje, jak to brzmi i czy to mu się podoba, to on musi mieć to w domu. Więc zamiast sklepów, które mają 50% marży, ja wolę zapakować coś w paczkę, wysłać DHL-em. I następnego dnia ten człowiek ma sprzęt na cały weekend u siebie. Może go posłuchać, obejrzeć i podjąć decyzję. I wtedy nie może mieć pretensji do nikogo oprócz siebie, do swojego wzmacniacza, swojego pokoju, swojego gustu. I nikt na niego nie wywiera presji. DAC-i zazwyczaj nie wracają do nas, zazwyczaj przychodzi przelew. Jeżeli coś jest u jakiegoś pośrednika sklepowego, to się kończy tym, że wszyscy są skonfundowani, a ja najmniej zarabiam, ponieważ ten sklep nie płaci.
Rozumiem, że trzeba sobie znaleźć stronę www.lampizatOr.eu w Internecie, tam w zakładce kontakt jest telefon, zadzwonić, zapytać się czy można…
Tak.
Ile trwa realizacja zamówienia
Łukasz: Realizacja zamówieniowa trwa około trzech tygodni. Można także posłuchać DAC-ów używanych. Mamy zawsze jakąś grupę DAC-ów używanych, które wysyłamy na demo. Wreszcie można DAC-a po prostu kupić i jeżeli okaże się, że on się nie podoba, to można go zwrócić. Ponieważ jest to zakup internetowy, według prawa należy się możliwość zwrotu i wtedy my w ogóle nie dyskutujemy z tym zwrotem. Nie trzeba udawać, że on coś tam jest nie tak, że coś nie leży.
Wystarczy powiedzieć „chcę zwrócić” i my zwracamy pieniądze, ponieważ naszym celem jest posiadanie wyłącznie zadowolonych klientów, a ci co są niezadowoleni idą gdzie indziej i kupują sobie inne urządzenie od kogoś kto ma inny gust, inne upodobania muzyczne niż ja. I to uważam jest normalne. Nie mogę się wszystkim podobać i nie chcę się wszystkim podobać. Chcę się podobać tym, którzy podzielają ze mną moją estetykę dźwięku.
Jak mówimy produkt, mówimy cały czas LampizatOr a myślimy DAC. Czy będą inne produkty?
Łukasz: Głównie zajmujemy się techniką cyfrową i to jest nisza, w której już jesteśmy uznani i jesteśmy szanowani jako ten, który ma coś do powiedzenia w tej dziedzinie. Mieliśmy pomysły na ekspansję do innych przestrzeni - chociażby po to, żeby zdywersyfikować ryzyko. Wyobrażaliśmy sobie, że DAC nagle znikną, bo pojawi się coś nowego i wszyscy będą słuchali z sieci bez przetworników. Zawsze coś się może pojawić, coś przełomowego - prawda? (na przykład znika nasza branża).
Więc próbowaliśmy robić lampowe urządzenia gramofonowe z przedwzmacniaczem, robimy wzmacniacze, filtry sieciowe, strimery, komputery. Dużo różnych rzeczy robimy, chociaż nigdy nie uzyskaliśmy w nich takiego uznania jak w DAC-ach. Z części tych rzeczy się wycofałem. Tzn. całkowicie wycofałem się z winylu. Nie chcę mieć z nim nic do czynienia. Dlatego, że zrobienie tego dobrze wymaga poświęcenia całego życia i musi być jakiś inny człowiek, który poświęci temu całe życie. Ja moje życie poświęciłem DAC-om. I jeśli nawet zrobię winyl, to nie oznacza, że ktoś to ode mnie kupi, bo to jest inny klient, inna sława, inny segment rynku.
Czy produktem będzie kiedyś odtwarzacz plików?
Łukasz: Odtwarzacz plików zdecydowanie tak. Chcielibyśmy w tej dziedzinie cyfrowej panować nad jakością dźwięku od A do Z. Chciałbym, żeby mój DAC grał z moim streamerem i wtedy wiem czego ten klient słucha. I tutaj jest już pewna synergia. Ci klienci, którzy nam zaufali w DAC, mają go rok czy dwa i nagle mówią: „o cholera, to mi się podoba, od tego faceta kupiłbym streamer, komputer, czy serwer”. Skoro on robi tak dobre DAC, to on by nie marnował swojego nazwiska na coś co jest złe. Więc udało się sprawić, że klienci którzy mają moje DAC-i chętnie sięgają po nasz streamer.
Ci którzy nie mieli nic, nigdy takiego streamera nie kupią, bo oni jeszcze nie wiedzą kim my jesteśmy i co my lubimy, czy co oferujemy. Natomiast wzmacniacze są cenione po prostu za to, że są dobre. W tej chwili mamy najdłuższe kolejki na wzmacniacze. Wzmacniacze cieszą się ogromnym zainteresowaniem.
Które?
Łukasz: Głównie skupiamy się na wzmacniaczach typu monoblok. Długo by mówić dlaczego, ale chodzi tu o wzmacniacze mono. One są duże, ciężkie i drogie. Dlatego, że zrobienie wzmacniacza małego i taniego jest trudniejsze dla nas niż zrobienie dużego i drogiego. I dlatego właśnie z lenistwa robimy wzmacniacze duże i drogie i one się sprzedają w segmencie ludzi, którzy wyrośli powyżej poziomu lampy 300B. Jeśli ktoś ma wzmacniacz lampowy, to najniższym poziomem są EL34 w konfiguracji PUSH-PULL. Potem jest lampa 300B, która kiedyś była szczytem marzeń.
I pojawia się pytanie co dalej...
Łukasz: No dalej to już robią się schody. Robi się drogo, dużo i ciężko. I właśnie wtedy jest szansa, żeby się pokazać z naszym wzmacniaczem. Bo my używamy lamp większych, czyli startujemy od poziomu 300B+, a tam są lampy duże. Niektórzy to nazywają królewskie triody. Ich jest cała rodzina. To są lampy typu 845, 211, 805 i rosyjskie GM70. Innych lamp na razie nie używamy i nie zanosi się na to, żebyśmy to zmienili - dlatego, że one spełniają wszystkie nasze potrzeby: są mocne, bezawaryjne, pięknie grają i dają możliwość wysterowania trudniejszych kolumn niż te, które pasują do 300B.
Najczęściej to są jakieś delikatne kolumny, takie trochę bez basu, jakieś małe, ale ładne i te 300B trochę tam dają radę, a trochę nie. Tak jak samochód – ten ma 170 KM i jest fajny, ale jak ma 500 to jednak jest lepiej. Więc jak oderwiemy się od lampy 300B, która jest kompromisem, to wtedy można zaszaleć. Można zaszaleć i z głośnikami i z rodzajem dźwięku i poziomem głośności.