Część III - źródło muzyki jako początek wszystkiego co piękne
Ustaliliśmy, że źródło powinno jak najmniej zepsuć dźwięk. No, to teraz pytanie, na ten temat źródła przyszłości. Czy jesteśmy już w erze plików, czy jeszcze na razie era odtwarzaczy kompaktowych nie minęła i z odtwarzaczy kompaktowych dźwięk jest, póki co - lepszy lub uznawany za lepszy. Choć dźwięk CD, to też plik.
Łukasz: CD to też jest plik, tylko nagrany na optyczny nośnik danych. Nośnik cholernie niewygodny, bo trzeba nim kręcić. Trzeba nim kręcić z odpowiednią prędkością, nie może on się porysować, nie może się poplamić, nie może falować, nie może się odkształcić. Nie może wibrować od basów, nie może się natłuścić, nie może się zakurzyć.
To jest straszna ilość rzeczy do spełnienia. Aż cud, że te urządzenia w ogóle kiedykolwiek działały, bo ilość awarii, które mogły się zdarzyć, jest przerażająca. One potrafią piszczeć, potrafią opuszczać się na osi, potrafią tracić łożyskowanie.
Nie działa tracking, łapanie ostrości przez laser, korekcja błędów. Ilość problemów związana z CD - a mówię to jako były serwisant, domorosły serwisant odtwarzaczy CD, których naprawiłem i popsułem setki to, że one w ogóle działały, to był cud.
Ta era się skończyła 10 lat temu. W 2004 roku zrobiono na świecie ostatni napęd CD i potem robiono już tylko napędy DVD wsadzane do odtwarzaczy, które udawały CD lub były uniwersalne. Także era CDM-ów „Philipsowych” i KSS-ów Sony zakończyła się bezpowrotnie. Czasami Chińczycy robią podróby, które jeszcze można kupić, ale dobrych napędów już nie ma. Nie ma napędów, nie ma laserów – nie ma i nie będzie i „to se nevrati” - więc nie mamy co gdybać.
To, że mamy te płyty i że nam jest żal, że wydaliśmy na nie po 15 dolarów za sztukę, to jest zupełnie inna sprawa. To, że one się starzeją, rysują, zaczynają przeskakiwać i przestają działać, to jest jeszcze inna sprawa. Natomiast, czy chcemy tego, czy nie: żyjemy w erze plików. Możemy sobie teraz tęsknić do dotykania płyt, do tekturki, do zapachu winylu, do okładki, do zdjęcia, do plakatu, do słów w książeczce – do wszystkiego tego możemy tęsknić. A możemy na to machnąć ręką i może cieszyć się, że możemy mieć tablet i np. w ciągu minuty przelecieć 20 różnych płyt, szukając tego, czego szukamy.
Więc komputery, tablety, telefony?
Łukasz: No tak, jest coś co powoduje, że ja jednak skłaniam się za tym, że ta przygoda z komputerem jest fajniejsza. Możliwość skakania po wykonawcach, szukania np. jakiegoś kompozytora, jakiegoś utworu. Możemy sobie rzucić np. jakiś taki popularny cover – niech będzie „Fever” i nagle zobaczymy: 40 osób go zrobiło. I możemy sobie zobaczyć, jak oni to zrobili, jak interpretowali. Kto szukał jakiejś swojej własnej drogi do tego „Fevera”. Możemy zobaczyć, jak Elvis Presley to śpiewał, mając lat 20, a jak, mając lat 40. Jeśli tu nie robię błędu: nie wiem, czy on nie umarł młodszy...
Urodził się w 35 zmarł z 77, miał 42 lata.
Łukasz: No tak, udało mi się… Przy płytach to się zazwyczaj kończyło zwykle tym, że był stos płyt na podłodze i zaczynały się rysować, a myśmy wyłamywali zawiaski w tych przerażających, ohydnych, wstrętnych pudełkach zaprojektowanych – tutaj muszę się wyżyć – przez kretyna jakiegoś skończonego.
Podobnie jak wtyki i gniazda RCA. Zawsze to podkreślam, że dwóch kretynów było w świecie audio: jeden od gniazd RCA, a drugi od pudełek na CD i akurat te rozwiązania wybrano, jako najbardziej udane i akurat one się rozprzestrzeniły.
Ale co z tym RCA?
Łukasz: Nie, no RCA ma przede wszystkim pierwszy styk jako taki wystający palec. Wystarczyło ten palec, który niesie sygnał, cofnąć o 2 mm za ramkę masy, żeby po połączeniu kabla do urządzenia nie było żadnego strzału. Bo, jak już się złączy masy, to plus sygnałowy ładnie sobie wchodzi i nic nie strzela. Jeżeli to zrobimy gniazdem RCA, to najpierw dotkniemy plusem i jest taki huk, który przy mocniejszym wzmacniaczu zawsze uszkodzi głośniki lub uszkodzi wzmacniacz lub jedno i drugie.
W związku z tym, nie trzeba było tego robić ani drożej, ani trudniej, ani większym nakładem sił. Wystarczyło po prostu pomyśleć i cofnąć te 2 mm. Tylko firma „Neutrik” - lub też, jak ktoś woli „Nojtrik” - zrobiła specjalne gniazdo, które ma teleskopową rurkę, która się wysuwała i jak trąba słonia, pierwsza sięgała do obudowy i dopiero później odsuwała. Dlaczego tego tak nie zrobiono wszędzie?
Ten warunek „make it before break it” lub jakby to nie nazwać - najpierw zimny potem plus – spełniony jest w każdym gnieździe: w DIN-ie starym, 3-pinowym, 5-pinowym XLR, w BNC, w LANIE, RJ, w Jacku – we wszystkim w czym chcemy, tylko nie w RCA. I akurat jedyne to gniazdo uzyskało światowy rozgłos i zalało świat. Nigdy tego nie zrozumiem.
Ale chciałem wrócić jeszcze do plików. Rozumiem, że jesteśmy na rozdrożu i wygoda korzystania z nich jest niezaprzeczalna, ale z drugiej strony myślę sobie, że główne pytanie dotyczyć powinno jakości.
Łukasz: Jakość dźwięku, jak wiadomo... jeżeli na początku tej drogi, 10 lat temu, porównywalibyśmy najlepsze odtwarzacze, mechanizmy, typu TEAC-owy VRDS, czy jakieś tam - grubszego kalibru, zaaplikowane do Hi End-owych transportów - Philipsy, to one z cała pewnością grały lepiej niż jakikolwiek komputer wtedy. No i wiadomo, że te nożyce księgowego gdzieś zaczęły dążyć ku przecięciu. CD były coraz słabsze, bo były coraz tańsze, coraz bardziej delikatne, z dziadowskimi zasilaczami itd. Coraz mniej ludzi miało takie drogie urządzenia, coraz mniej było w ogóle tych drogich mechanizmów, wartych tego, żeby zaaplikować je w czymś takim jak jakiś Mark Levinson czy CEC. No, a komputery stawały się coraz lepsze.
Ostatnio ten proces bardzo przyspieszył i te nożyce się już przecięły. W mojej ocenie od dwóch lat komputery grają lepiej niż jakikolwiek CD – nawet najdroższy, nawet na najlepszych, najstarszych mechanizmach. Szczególnie, że tych dobrych mechanizmów, tak naprawdę, nie było dużo w historii świata. Były tylko trzy dobre mechanizmy: Sanyo, Sony i Philips. I wszystkie te firmy zrezygnowały z tej pracy stosunkowo dawno. Z tych dobrych mechanizmów. Tylko te trzy firmy robiły mechanizmy.
Wrócę uparcie do tematu jakości. Tylko, ile jest prawdy w tym, że jakość o którą nam chodzi oferować będzie lub już to robi - komputer? Bo jak komputer, to mikroprocesor, a jak mocniejszy mikroprocesor, to bardziej sieje zanieczyszczeniami, czyli z siebie bardziej degraduje dźwięk. Kwestie jittera nie- jittera itd… Czy jesteśmy już na etapie takim, że technologia ta została już opanowana?
Łukasz: Ja to widzę tak: jak wymyślono CD i nazwano, że jest „perfekt”, to na początku nikt tego nie kwestionował. Wszystkim się wydawało, że sygnał cyfrowy z płyty CD będzie z definicji absolutnie idealny i lepszy niż analogowy. Okazało się, że tak nie jest. Bardzo szybko okazało się, że CD mogą być lepsze, mogą być gorsze, że słychać rodzaj mechanizmu, że słychać rodzaj kondensatorów, że słychać w CD zastosowanie lepszej podstawki antywibracyjnej i kabla sieciowego. I w pewnej chwili stało się oczywiste, że to CD nie jest ideałem.
Do tego doszedł aspekt ceny. Od 1.000 zł do 100.000 za CD player - bo jest jakaś tam przestrzeń lepszych i gorszych urządzeń. Więc przeszliśmy na komputery, ich ceny nie są tak zróżnicowane i komputer, to komputer. I wydawało się, że każdy tak samo prześle te dane, czy to będzie MAC, laptop, Windows 7, Windows XP – wszystko jedno, ale okazało się, że nie.
Na początku to ze zdziwieniem potraktowano, że te komputery nie grają wszystkie tak samo. A potem okazało się, że one nie tylko nie grają tak samo, ale grają kompletnie różnie, diametralnie różnie. I co jeszcze ciekawe: okazało się, że nikt nie wie do końca, dlaczego one grają różnie. Możemy spekulować, domyślać się, a każdy ma swoją teorię. Jeden używa podstawek ze złota, drugi używa dysków SSD i plików DSD, trzeci używa tylko anty-jitterowych wtyków, ale tak naprawdę, nikt do końca nie wie, nie umie wiarygodnie tego przedstawić.
I pojawiły się firmy, które zajęły się tylko produkcją software. Każdy software gra inaczej, czyli z tego samego komputera, z tego samego dysku i z tego samego pliku muzyka gra inaczej.
Mało tego: okazało się, że ludzie produkują i zarabiają na tych programach do zmieniania działania samych komputerów. Czyli nie program do grania muzyki, i nie komputer, nie Windows czy inny system operacyjny, tylko są programy zmieniające funkcjonowanie komputera w taki sposób, że ten sam sprzęt, z tym samym programem, z tym samym plikiem i tym samym nagraniem, zachowuje się inaczej.
I ci ludzie zresztą zarobili chyba najlepsze pieniądze, najłatwiejsze w historii sprzętu audio. Nagle to stało się dżunglą czy oceanem możliwości, przerabiania, interpretacji, grzebania i dochodzenia do coraz lepszych wyników. No i znów, podejmując wiele decyzji, ci którzy się tym zajmują, doszli do bardzo dobrych wyników.
Czyli mamy coraz lepszy hardware, wybraliśmy grające muzykalnie, procesory, wybraliśmy RAM-y, które grają dobrze i konfiguracje tego wszystkiego. Wybraliśmy system operacyjny, zmodyfikowaliśmy go, dodaliśmy do tego program, który dobrze odtwarza pliki i jeszcze je optymalizuje – czy z kompresją, czy też bez niej - można je przyspieszać, zwielokrotniać ich taktowanie. Więc dokonał się, w ciągu ostatnich – na moich oczach, to powiedzmy około 4-5 lat – gigantyczny skok jakościowy, skok na korzyść komputerów. I one w tej chwili przeskoczyły odtwarzacze CD tak daleko, że wogóle nie widać ich na horyzoncie – pociąg odjechał w ogóle do innego kraju.
Mówimy tylko o jakości?
Łukasz: Mówimy zarówno o jakości dźwięku jak i o przyjemności jego słuchania, o przyjemności słuchania dźwięków z tego samego nagrania. Tzn. mówimy o plikach zgranych z CD na dysk. W ogóle jeszcze nie wspomniałem o tym, że można mieć pliki lepsze niż CD, czyli źródłowo pobrane z bardziej rozdzielczych masterów – taśm matek.
Na przykład natywne DSD?
Łukasz: Na przykład natywne DSD czy natywny PCM, bo jednak większość muzyki współcześnie nagrywanej jest nagrywana na PCM-ie, bo musi być obrabiana na PCM-ie. Na DSD – powtarzam – nie da się muzyki obrabiać. Więc na DSD możemy nagrać i odtwarzać tylko tę muzykę, która nie wymaga obróbki, czyli np. jest to jeden mikrofon postawiony w kościele i kropka. I my to miksujemy podczas nagrywania, przez dobieranie odległości mikrofonu od śpiewaków, zgrywamy i słuchamy. I nic więcej. To to jest DSD. Jeżeli mamy trzy ścieżki: wokal, bas i perkusję i jeszcze trzeba to złożyć i zrobić do tego stereofonię, to tylko się robi na PCM-ie.
Czy ten sam PCM przekonwertowany do DSD zagra lepiej?
Łukasz: Tak. I niestety, nie umiem tego wyjaśnić. Proces zamieniania tego strumienia na muzykę jest o wiele łatwiejszy w przypadku DSD.
Urządzenia obecnie są produkowane w Chinach - czyli przenieśliśmy do Chin komponent pensji – i wtedy ta rzecz może u nas być tańsza. Tak samo, my komponent wykonania ciężkiej pracy kodowania informacji do formy na dysku - tę ciężką pracę - daliśmy komputerowi.
On nie musiał robić tego w czasie rzeczywistym, ani nie musiał tego robić w sposób ultra-dokładny. On wykonał bardzo ciężką pracę, i dzięki temu DAC, odtwarzając DSD do postaci analogowego sygnału muzycznego, może wykonywać łatwiejszą pracę. W związku z tym, w miarę prosty przetwornik, z w miarę prostym zasilaniem i do tego co ważne - nie przekombinowany - może grać lepiej.
Czyli, już zupełnie schodząc na ziemię do przykładu prostego: jeśli mamy płytę CD, nagramy ją na dysk i możemy wysłać ją do DAC-a w postaci PCM lub DSD, to ona zagra lepiej jako DSD.
W naszych dyskusjach pojawił się też problem lub zjawisko zbalansowania sygnału. Część urządzen LamizatOr-a jest symetryczna a część nie. Jaki to ma związek z sygnałem, który opuszcza źródło? Mam na myśli znowu aspekt sprzętu w odsłuchu domowym. Nie mówimy o transmisji na duże odległości, czy jest różnica, czy to słychać?
Łukasz: To jest bardzo szerokie pytanie. Dlatego, że mamy do czynienia z kilkoma zjawiskami. Jedna rzecz to są kable i transmisja.Krótkie przebiegi: metr, półtora nie robią żadnej różnicy, ale są pewne aspekty konstrukcyjne, które bardzo faworyzują zbalansowanie. Zbalansowanie oznacza dwa razy więcej urządzeń . Wszystkiego jest dwa razy więcej. Dwa tranzystory, dwie lampy, dwa gniazda, dwa tory, dwa potencjometry. Czyli jeśli mamy 3.000 dolarów na wzmacniacz, to na każdy kanał mamy 1.500 dolarów budżetu. Od wejścia do wyjścia. Jeżeli on jest zbalansowany, to już zostaje z tego połowa, czyli 750 dolarów od wejścia do wyjścia. Czyli nasz WAT jest dwa razy tańszy. Można powiedzieć tańszy w sensie również dwa razy gorszy.
OK. Czyli mówimy o tym, że zbalansowane?
Łukasz: Koszt, Bo WAT kosztuje… Czyli musimy się liczyć z tym, że większość komponentów będzie podwójnych i będzie kosztować dwa razy więcej, więc trudniej nam jest zachować tę samą jakość. Np. dobry kondensator wyjściowy kosztuje w tej chwili 200 Euro. Więc jest różnica czy mamy 2 czy 4. No bo 4 x 200 to jest 800 euro x 4 zł to jest 3.200 zł za same kondensatory.
Upraszczając – konstrukcja zbalansowania będzie droższa?
Łukasz: Będzie droższa. Więc jeśli poruszamy się w pewnym budżecie i robimy wzmacniacz typu SINGELEND to możemy się pokusić o dużo ciekawsze rozwiązanie, ale są to rozwiązania inżynierskie, które bardzo faworyzują zbalansowanie. Dlatego, że w sposób naturalny łatwiej jest je wykonać.
Do nich należy na przykład cała część DAC-a. W DAC z powodów, o których nie będę tu już wspominać, układy scalone są zawsze zbalansowane. W DAC można powiedzieć, że dostajemy za darmo tę funkcjonalność, już nie musimy do niej dopłacać. I możemy ją tylko zmarnować lub nie. Jeśli nie zmarnujemy, to mamy poczwórny sygnał i wtedy dobrze by było mieć także przedwzmacniacz zbalansowany, żeby tego nie zmarnować. A teraz we wzmacniaczu, jeżeli wzmacniacz ma konstrukcję push-pull ("push-pull" oznacza że jedna strona ciągnie, a druga pcha tym samym głośnikiem. "push-pull" oznacza, że są DWA sygnały w przeciwfazie. push-pull jest w istocie rzeczy niczym innym jak "zbalansowaną" końcówką mocy - przyp. red) - co czasami jest wymagane - to zbalansowany sygnał jest dla niego naturalnym kandydatem. Jeżeli wzmacniacz jest push-pull, czyli prawie wszystkie niedrogie wzmacniacze lampowe są typu push-pull i prawie wszystkie tranzystory to są push-pull, to musimy mieć spliter fazy, czyli musimy mieć rozdzielacz fazy, który sygnał SINGLE zamieni na zbalansowany. To o ileż lepiej nie robić tego, tylko od razu go dostać w formie natywnej.
Czyli najgorszy scenariusz z możliwych, mamy taki: CD – jakiekolwiek źródło cyfrowe, które idzie przez konwersję D/A, gdzie dostajemy sygnał zbalansowany w sposób naturalny. I to jego zbalansowanie jest zbalansowaniem nazwałbym to bliźniaczym, tzn. to zbalansowanie daje 4 sygnały, które są od siebie wzajemnie zależne i one w oderwaniu od siebie są już niepełne. Mają taki syndrom tęsknoty brata syjamskiego, on nigdy nie będzie szczęśliwy po tym rozdzieleniu. I ten sygnał w sposób naturalny dąży do połączenia się ze swoim bratem syjamskim - z tą drugą antymaterią. I on zawsze będzie jej szukał. Najchętniej gdyby to się zdarzyło we wzmacniaczu, czy w kolumnach.
To jest najgorszy scenariusz: dostajemy sygnał zbalansowany-poczwórny i my go zabijamy robiąc z niego SINGLE - tylko po to, żeby go przesłać kablem do wzmacniacza, gdzie zaraz za wtyczką musimy znowu stworzyć sygnał zbalansowany, ale nie ma już tego syjamskiego brata, on został zamordowany i my musimy go stworzyć jako sztucznego klona i go na siłę z nim zbratać w obwodzie push-pull.
Brzmi trochę jak horror.
Łukasz: No tak, wzmacniacz push-pull dostaje niby dwa sygnały, ale to że one są ze sobą lustrzane i komplementarne nic mu już absolutnie nie daje. To już jest za późno, jest "po ptakach". Tutaj dochodzi do zbrodni zepsucia dobrego sygnału, a potem jego klonowania, co go ponownie psuje. Więc najlepiej byłoby od razu pójść z DAC-a przez 4 sygnały zbalansowane, prosto do wzmacniacza, który jest push-pull i ma zbalansowane wejście i nie ma żadnych odwracaczy fazy, klonowania fazy, powtarzania, mirroringu, niczego nie ma, tylko w sposób naturalny wzmacnia 4 sygnały.
A taki wzmacniacz jest dużo bardziej szczęśliwy dzięki temu, że jego zasilacz pracuje w zasilaniu przeciwsobnym, gdzie suma pobieranej energii przez obwody fazy negatywnej i pozytywnej wynosi zero. Zasilacz pracuje jakby ze stałym obciążeniem prądowym, niezależnym od wpływów czy modulacji sygnałem muzycznym. Czyli zamiast budować na przykład zasilacz za 1.000 dolarów - żeby dobrze zasilić lampę, wystarczy zasilacz za 100 dolarów, bo on zasila dwie lampy, z których jak jedna bierze prąd to druga nie bierze. A jak pierwsza bierze, to druga nie bierze i łączny pobór energii przez obie te lampy pozostaje zawsze constans. Co nam się niejako bilansuje z odwrotnym podejściem. Prosty, tani wzmacniacz zbalansowany typu push-pull jest o wiele prostszy do zrobienia niż single… który jest cholernie trudny.
Zapytam jeszcze o kolumny, Czy te które stoją w pokoju odsłuchowym, to są kolumny budowane przez pana?
Łukasz: Tak. Jeśli ja miałbym określić siebie jako inżyniera, to ja jestem zdecydowanie kolumnowcem. Budowa, akustyka i projektowanie kolumn są moim największym hobby, pasją i szczęściem. Nie wykonuję tego tylko dlatego, że kolumny są niewygodne w prowadzeniu biznesu.
Odgrody jednak bardziej niż zamknięte?
Łukasz: Lubię kolumny, znam je, czuję, potrafię przez sen zaprojektować fajną kolumnę i wiem, że będzie dobrze grała i będzie się podobała. Żałuję, że nie mogę tego sprzedać i nigdy tego nie zrobię, bo to byłoby wg mnie samobójstwem biznesowym.
Dlaczego?
Łukasz: Dobrze się czuję w tych kolumnach i sam sobie je buduję jak potrzebuję, na własne potrzeby. Biorę dowolne trzy głośniki - ktoś mógłby mi je wylosować złośliwie na ślepo, tak jak w tych programach kulinarnych gdzie kucharz dostaje brokuły, brukiew oraz cytrynę i ma z tego zrobić danie. I przeważnie dobry kucharz się wywiąże. Ja tak mam z głośnikami. Z każdych trzech głośników mogę zrobić kolumnę i ona będzie w miarę niezła.
I dla siebie najczęściej używam kolumn głośnikowych, które opierają się o kilka takich pryncypialnych zasad, czyli mają kobaltowe magnesy typu ALNICO. To są magnesy już niewystępujące i tylko archiwalne, stare. Lubię membrany papierowe, zdecydowanie nie syntetyczne, nie węglowe, nie kewlarowe, nie z porcelany, nie z diamentu, lubię membrany papierowe. Co dyktuje używanie głośników typu vintage. Moje ulubione lata to 1956–1959. To w tedy robiono najlepsze głośniki. Robili je zarówno Francuzi jak i Niemcy, Amerykanie, Anglicy, Japończycy.
Jest w czym wybierać. I te głośniki już dyktują pewną szkołę dźwięku takiego bardzo przezroczystego, ulotnego - szczególnie w tonach średnich. W tonach wysokich wtedy nie bardzo sobie radzono, wtedy wspomagam się głośnikami nowoczesnymi. Czasami starymi, czasami nowoczesnymi. Bardzo lubię głośniki wstęgowe, bo one doganiają głośniki vintage jeśli chodzi o skuteczność. Mówimy tu o głośnikach, które mają 108 – 110 dB z Wata, więc nie łatwo jest je dogonić współczesnym konstrukcjom, które zazwyczaj są standardowo projektowane na 88 dB.
W związku z tym one są trudne do zszycia ze sobą. Ale odkąd usłyszałem głośniki na otwartej odgrodzie, to praktycznie oszalałem na jej punkcie i odechciało mi się robienia skrzynek. Bo dla konstruktorów domorosłych - takich DIY - 90% pracy i trudności to są skrzynki. Grube skrzynki, wzmacniane, ożebrowane, usztywniane, wypełniane watą i gąbką i nie wiadomo czym jeszcze, później zamykane, usztywniane, dociążane, zasypywane piachem. Ja wybrałem brak skrzynki. Brak skrzynki mnie najbardziej kręci i ładnie gra. Robi się to łatwo i prosto. Kolumnę można zrobić w 3 godziny i prawie zawsze efekt przechodzi najśmielsze oczekiwania. Stąd też trzymam się tych otwartych odgród.
Podoba mi się, że wtedy kolumna promieniuje do tyłu i do przodu. Bo wydaje mi się, że ten dźwięk naturalnie także promieniował do tyłu i do przodu. Jak uderzam w perkusję, na której trochę gram, to ona promieniuje i do tyłu i do przodu. Jak uderzę w bęben, to słyszę go i od dołu i od góry. Dlatego nie wyobrażam sobie, że kolumna ma promieniować tylko do przodu, a do tyłu nie, bo wtedy akustyka pomieszczenia strasznie się kłóci z tym co produkuje kolumna i to pomieszczenie nie jest w stanie stworzyć iluzji, że ono naprawdę bierze udział w tym co się dzieje.
Zaczynamy je wycinać do komory bezechowej i słuchamy tylko tych membran i to wtedy jakoś mi się to nie składa na ten dźwięk, który lubię. A otwarta odgroda promieniująca w obydwie strony daje naturalne odbicia od tylnej ściany, od bocznych ścian, od narożników, tyłu pokoju. I z przodu to słyszymy a dźwięk się nie gotuje wewnątrz skrzynki, gdzie on jest zamknięty no i daje echo.
Panie Łukaszu, bardzo dziekujemy za prawie dwugodzinną rozmowę. Mamy nadzieję, że będzie można Pana urządzenia zobaczyć na Audio Video Show w Warszawie. Czy już wiadomo gdzie będzie można Pana odwiedzić?
Jeszcze nie wszystko jest do końca ustalone, ale raczej powinniśmy się spotkać.
Do zobaczenia zatem.